Donald Trump zmieni naszą, polską przyszłość.

 

Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych prawdopodobnie zburzy również nasz dość wyidealizowany i raczej naiwny sposób postrzegania współczesności. Nie muszę go przypominać, ale – nie bez pewnej złośliwości – opowiem tę legendę (bajeczkę?): my oczywiście reprezentujemy bezwzględne DOBRO, którego deponentem jest ZACHÓD,  bezinteresownie rozprzestrzeniający WOLNOŚĆ, DEMOKRACJE I DOBROBYT. On nigdy nie cofnie się z raz WYZWOLONYCH państw. Jest również bezwzględne ZŁO (imperium zła), które jest czymś całkowicie przeciwstawnym, którego usposobieniem jest „postsowiecka Rosja” i jej prezydent Władimir Putin i jego sympatycy. Ta wizja ma dość istotne luki i niedomówienia np. nie wiadomo na czym ma polegać owo ZŁO, które rozprzestrzenia ów demon (kołchozy?). Można się tylko domyślać, że gospodarka zajętych lub podbitych przez ZŁO państw ma przejść spod kontroli „międzynarodowych koncernów” (dobrych) w ręce rosyjskich czy rodzimych oligarchów (złych), co jednak z perspektywy zwykłego obywatela nie jest przecież aż tak ważne. Ale to tak tylko na marginesie.

Wnioski z naszej bajki są jednak proste i jednoznaczne: trzeba ODSTRASZAĆ ZŁO (pod warunkiem, że ono przestraszy) i tu nie może być jakichkolwiek kompromisów. Wiadomo: nie ma wyboru między dobrem i złem. Na straży DOBRA stoi światowe mocarstwo, czyli USA. Tak było, jest i będzie zawsze. My musimy być mu bezwarunkowo wierni.

Donald Trump zupełnie nie pasuje do tej wizji: jego polityką są interesy, a on ma zamiar chronić interesy amerykańskie, jej gospodarkę i odbudować przemysł w tym kraju, bo na globalizacji, „wolnym handlu” i innych postzimnowojennych pomysłach amerykański biznes na pewno dużo zarobił, ale koszty tego poniósł obywatel, który nie ma roboty i żadnych perspektyw. Powstała nowa wersja pasożytniczego kapitalizmu przenosząca centra produkcyjne do państwa azjatyckich historycznie osłabił Amerykę, która ma pieniądze, ale towary musi kupować od innych (nonsens). Pod tym względem diagnoza nowego prezydenta jest trafna, bo w gospodarce liczą się – jak świat światem – tylko ci, którzy u siebie produkują towary (przemysłowe lub surowce a najlepiej jedne i drugie). Aby przemysł wrócił do amerykańskich miast, dał pracę – czyli zajął w ciągu dnia miliony wyborców, trzeba zmienić wiele, co zresztą nastąpi.

Nie chcę formułować prostych i efektywnych tez, ale ostatnie wybory w USA prawdopodobnie definitywnie zakończyły postzimnowewnętrzną epokę (lata 1991-2017), której dzieckiem jest m.in. nasza współczesna państwowość i polski system polityczny. Nie trzeba być nadto przenikliwym obserwatorem żeby stwierdzić, że wszyscy obrońcy (również naszego) status quo bardzo boją się przyszłości i nie ukrywają swojego strachu. Słusznie? W pewnym sensie tak, bo zglobalizowany politycznie i zdominowany przez Stany Zjednoczone świat nie okazał się korzystny dla tego państwa, które straciło istotną część swoich realnych aktywów, czyli przemysłu. W tym świecie inni bogacili się kosztem Ameryki, tworzyli nie tylko konkurencyjną gospodarkę, ale również niezależne związki państw, czego najlepszym przykładem jest właśnie Unia Europejska. Ten związek państw chce uchodzić za trzeciego gospodarczego gracza w świecie (obok USA i Chin), chroni swój „wspólny rynek” eliminując amerykańską produkcję. Czy tak wygląda sukces z perspektywy Waszyngtonu? Minione ćwierćwiecze wykreowało przede wszystkim najważniejszego przeciwnika – światową potęgę gospodarczą – Chiny, które są już albo prawdopodobnie będą większą gospodarką od amerykańskiej. Stany Zjednoczone potrzebują rozwoju realnej gospodarki, wielkich zamówień i nowych rynków zbytu aby zrealizować politycznie i ekonomicznie wizje nowego prezydenta. Jest jeden kraj, który może zaoferować te możliwości, a jego interesy nie są tu przeciwstawne. Kto? Wiadomo – Rosja. To straszna wizja dla wyznawców obowiązującej legendy, więc nie przyjmują jej do wiadomości. Tak zresztą już było: w czasie wielkiego kryzysu lat 1929 -1993 amerykańskie firmy eksportowały do Związku Radzieckiego gigantyczne ilości dóbr inwestycyjnych, z których budowano huty Magnitogorska, ogromne fabryki samochodów, traktorów, samolotów, itp. Bez cichej, ale bardzo efektywnej współpracy gospodarczej między rządzami tych państw, nie byłoby „socjalistycznej industrializacji” ZSRR, czyli fabryk dzięki którym dziesięć lat później Niemcy jednak przegrały ostatnią z wielkich wojen. Do dziś bardzo mało wiemy o fenomenie gospodarczym kooperacji radziecko-amerykańskiej lat trzydziestych zeszłego wieku. Może kiedyś poznamy prawdziwy obraz przeszłości, a przede wszystkim zrozumiemy dlaczego Stany Zjednoczone jednocześnie i bezwarunkowo wsparły ZSRR w czasie II wojny światowej.

Jeżeli głównym strategicznym partnerem reindustrializacji Ameryki będzie Rosja (możliwy wariant), to my powinniśmy zacząć myśleć, jak będzie wyglądać (już wygląda?) nasz polski świat, bo jesteśmy dzieckiem innej, przemijającej już epoki. Teraz czas biegnie bardzo szybko i ucieka do przodu (taki banał). Dlaczego nic nam nie daje do myślenia fakt, że sprowadzone na nasze terytorium w ostatniej chwili obce wojska, które (jakoby) mają nas bronić przed „rosyjską agresją”, są na naszej zachodniej granicy a dokładnie na terenach należących do 1945 r. do „Wielkich Niemiec”? O co tu chodzi? Sądzę, że Ameryka nie chciała w przeszłości i nie chce dziś konfliktu z Rosją a jej bezinteresowna chęć obrony istniejącego status quo jest tylko częścią mitu założycielskiego III RP. Pora zacząć szukać koncepcji polskiej polityki w świecie rządzonym przez Donalda Trumpa. Pytania znamy. Czas poszukiwać odpowiedzi. Porzućmy jednak mitologię minionego ćwierćwiecza, bo współczesność i przyszłość są nieco bardziej skomplikowane.