Nie ma już prawa podatkowego. Rządzi nami kasyno nieprzewidywalnych „poglądów” prasowych.

Podatnicy już od dawna nie rozumieją tego, co dzieje się ze stosowaniem przepisów podatkowych. Nie są w stanie pojąć dlaczego np. ustne motywy wyroku mogą mieć niewiele wspólnego z jego pisemnym uzasadnieniem, lecz do tego już zdążyliśmy przyzwyczaić, również w sądach powszechnych, a nawet w Sądzie Najwyższym. Nie są w stanie również zrozumieć sensu zawiłości faktycznie stosowanych procedur sądowych, gdzie pod pozorem badania zgodności z prawem decyzji organów lub wyroków sąd informuje, że „podziela” albo nie „podziela” jakieś „poglądy” i to niezależnie od tego, czy mają one lub nie mają związku z treścią stosowanego (jakoby) przepisu. Podatnicy najczęściej są wyznawcami naiwnej wizji sądu, który „wymierza sprawiedliwość”, a przede wszystkim bada, czy zaskarżona decyzja lub wyrok jest sprzeczny z przepisami stanowionego prawa materialnego. W tej bajce jest tak, że oczywista sprzeczność wynikająca ze zwykłego odczytania przepisu całkowicie wystarczy, aby zapadł wyrok uchylający zaskarżoną decyzję lub wyrok. Też bardzo często spotyka go zawód. Treść przepisu nie ma większego znaczenia, bo najważniejszy jest jakiś „pogląd” na jego temat, który można „podzielać” albo „nie podzielać”. Bardzo często są to problemy dość proste, bo wbrew temu co opowiadają związane z biznesem podatkowym media, konkretne przepisy podatkowe nie są aż tak skomplikowane: trzeba je tylko przeczytać, a przede wszystkim wiedzieć o ich istnieniu. Dam przykład takiej sprawy. Podatnik odliczył VAT, ale stracił (nie z własnej winy) oryginał faktury. Organ, który nie kwestionował istnienia tej faktury w chwili odliczenia, zażądał jednak w trakcie kontroli aby podatnik uzyskał duplikat. Traf chciał, że wystawca przed kilku laty zmarł, a następcy nie posiadają nawet wiedzy o tym, jakie faktury wystawił nieodżałowany zmarły. Oczywiście wydano decyzję kwestionującą prawo do odliczenia, którą nomen omen uchylił wojewódzki sąd administracyjny kierując się treścią przepisu: duplikat ma obowiązek wystawić „podatnik”, a na nieboszczyku nie może ciążyć jakiekolwiek obowiązki. W wyniku skargi kasacyjnej organu NSA oczywiście uchylił ten wyrok, a przywołany do porządku sąd I instancji już orzekł „prawidłowo”: podatnik ponosi pełne ryzyko śmierci kontrahenta i wystawcy faktury: gdy ów zdradziecko zemrze, nikogo nie informując (nawet urzędu skarbowego), to odliczenie szlak trafił.

Czy powyższy „pogląd” jest zgodny z jakimkolwiek przepisem prawa podatkowego? Czy przepis określający prawo do odliczenia można „interpretować” w ten sposób, że śmierć kontrahenta pozbawia tego prawa, bo przecież zza grobu nie można wystawić duplikatu faktury? Czy tego rodzaju „pogląd” mieści się w jakichkolwiek granicach interpretacji przepisu? Czy można go zgodnie z prawem „podzielić”? Co to ma wspólnego ze „stosowaniem prawa”?

Przykłady takich „poglądów” można mnożyć: kiedyś podatnik usłyszał, że karetka pogotowia jest samochodem „osobowym”, bo „wozi” osoby, co prawda niezbyt zdrowe, ale żywe, mimo że prawna klasyfikacja wyroku (europejska!) mówi coś innego. Nie będę kontynuować tych przygnębiających, nieliczących z powagą naszego państwa przykładów. Stosowanie prawa faktycznie kieruje się hazardową zasadą, której istotą jest utrafienie w „podzielany pogląd”; jeśli nie trafisz, to przegrałeś. Nie będę powtarzać obowiązujących wierzeń na temat konstytucyjnej zasady pewności prawa, a przede wszystkim zasady zaufania do treści przepisów, w którym nasze państwo rządzi podatnikami. Te zasady nie przyjęły się w praktyce podatkowej. Jakąś spazmatyczną reakcją na ten stan rzeczy był w sumie absurdalny przepis art. 2a Ordynacji podatkowej o obowiązku interpretowania „nieusuwalnych wątpliwości” co do treści przepisu podatkowego „na korzyść podatników”. Nie ma on jednak większego zastosowania, bo spory nie dotyczą jakiś „nieusuwalnych wątpliwości”, lecz zwykłego odczytania treści przepisów, których treść jest jednoznaczna, jednak ktoś ma na jego temat całkowicie sprzeczny z jego treścią „pogląd”, który można „podzielić” lub „nie podzielić”. Miałem nie dawać już żadnych przykładów, ale dam jego jednak tym razem z zakresu prawa dochodowego: okazuje się, że od lat obłożnie chory podatnik, będący zbywcą nieruchomości, uzyskał z tego tytułu „przychód z działalności gospodarczej”, mimo że jej nie prowadził, bo miał … stronę internetową, co dowodzi o jego profesjonalizmie jako biznesmena. Czy ktoś jest w stanie zrozumieć znaczenie prawne tego „poglądu”?

Pora na wnioski. Niestety, w przypadku prawa podatkowego nie sprawdza się tzw. prawo Etela (od nazwiska wybitnego Profesora prawa podatkowego), które wyraża optymizm historyczny: niezbyt dobre lub wręcz głupie przepisy są z biegiem czasu racjonalizowane dzięki judykaturze. W przypadku materialnego prawa podatkowego jest wręcz odwrotnie: czym dłużej obowiązuje jakiś przepis, tym większe prawdopodobieństwo pojawienia się nowego nieprzewidywalnego „poglądu”, który może zostać „podzielony” w judykaturze sądowej lub praktyce urzędowej. Stosowanie prawa podatkowego przez obywateli nie może więc mieć cech hazardu lub zgaduj zgaduli, gdzie możesz nie trafić w „podzielony pogląd”. To jest od lat oczywiste dla chyba wszystkich podatników, ale są w błędzie.

Od lat jesteśmy natrętnie atakowani przez media, które  przekonując nas, że trzeba „uprościć” przepisy i więcej już nie będziemy żyć w kasynie interpretacyjnym. I piszą takie rzeczy ludzie, którzy widzieli z bliska praktykę stosowania przepisów podatkowych. Nie wciskajmy kitu: nawet proste i jasne przepisy, można podobnie jest obecnie zastąpić ruletką „podzielanych” lub „niepodzielanych” poglądów. Czas na zasadniczą zmianę sądowej kontroli decyzji podatkowych, którą w obecnym kształcie nie jest w stanie stać na straży woli ustawodawcy. Niestety, zanika w naszym kraju obiektywna, naukowa krytyka judykatury, którą zastąpił paranaukowy lobbing wspierający określone poglądy. Dlatego też dyskusje na ten temat trzeba prowadzić bez udziału interesariuszy, którym odpowiada status quo.