„Należyta staranność” jako przesłanka odliczenia VAT: prawdziwy sens.
Po raz nie wiem który wraca w debacie publicznej i publicystyce problem kryteriów „dołożenia należytej staranności przy doborze kontrahenta” jako przesłanki odliczenia lub zwrotu podatku od towarów i usług. Wiemy, że jest to jeden z pomnikowych nonsensów wspólnotowego VAT-u: możesz odliczyć z fałszywej faktury podatek naliczony, gdy „kupujesz” towar (usługę) od oszusta pod warunkiem, że wykażesz się gorliwą nieudolnością w sprawdzaniu wystawcy tego dokumentu. Absurd: gdy zachowasz pozory nie dając sobie udowodnić, że „nie wiesz i przy dołożeniu należytej staranności nie mogłeś wiedzieć”, że uczestnicząc w przestępstwie, nabywasz prawa, których w istocie nie masz. Trzeba bowiem przypomnieć, że „użycie” fałszywej faktury w okolicznościach faktycznych mogących mieć znaczenie dla określenia należności podatkowej jest od niedawna, zgodnie z art. 270a i 271a Kodeksu karnego, pospolitym przestępstwem.
Tu wszystko jest postawione na głowie (takie staroświeckie określenie), ale zejdźmy na ziemię. Dobór kontrahenta, a następnie zawarcie umowy kupna – sprzedaży należy do istoty – jak świat światem – każdego biznesu. Nawet w domu wariatów (czyli w realiach podatkowych Unii Europejskiej) przezorność i ostrożność musi być cechą każdego, kto chce prowadzić interesy na poważnie, a nie na niby. Przecież poważny przedsiębiorca nie kupuje od szemranych firm lub oszustów i kombinatorów, bo można stracić pieniądze i wiarygodność. Gdy jako kupujący nie wiem, czy mój potencjalny kontrahent rzetelnie wywiąże się z dostawy, to nie zawieram z nim umowy: zbyt duże ryzyko – stracę pieniądze lub dostanę wadliwy towar albo nie nabędę jego własności. Nie potrzeba więc wymagać od przedsiębiorcy działań, które wynikają po prostu ze zdrowego rozsądku i zwykłej przezorności. Gdy ktoś chce kupić np. partię stali budowlanej dla potrzeb budowy, to wie co ma kupić, sprawdza jakość dostarczonych towarów i nie zrobi przelewu komuś, kto nie daje oczywistych gwarancji, że był właścicielem sprzedawanych towarów. Podobnie w handlu: gdy składam zamówienie producentowi na partię towaru, na którą mam popyt, to szukam rzetelnych dostawców, którzy wywiążą się z umowy i dostarczą zamówiony towar.
Oczywiście zdarzają się lekkomyślni lub naiwni biznesmeni, którzy dają się oszukać przez nieuczciwych kontrahentów: ale u nas głównie polega to na niepłaceniu faktur uczciwym dostawcom, gdy uda się kogoś naciągnąć na dostawcę w kredycie kupieckim. Bo na rynku są w sumie trzy grupy oszustów: jedni robią w przysłowiowego konia kontrahentów, drudzy – urzędy skarbowe, trzeci – jednych i drugich. Ci trzeci działają po cichu, wprowadzając również w błąd kontrahentów w stosunku swoich rzeczywistych intencji co do płatności podatków: po co nabywca ma wiedzieć, że np. VAT od tej transakcji nie będzie zapłacony? Występuje jednak cicha lub jawna zmowa obu stron umowy w celu oszukania urzędu skarbowego: ja wiem, ty wiesz, o co idzie – kupisz towar dużo taniej, ale tylko dlatego, że dostawca nie zapłaci podatku, zwłaszcza VAT-u, którym sfinansuje udzielony rabat. Te ostatnie przypadki są łatwe do rozpoznania poprzez porównanie cen: tak wysoki rabat może być udzielony tylko przez tego, kto nie płaci podatku.
I tu dochodzimy do sedna problemu: firmy działające na szkodę urzędu skarbowego są i będą, lecz tylko wtedy przestaną być marginesem gospodarki, gdy nie będzie przyzwolenia na takie praktyki. A wiadomo przez kogo: gdy uczciwi konkurenci wiedzą, że komuś wolno sprzedawać tanio, bo nie płaci podatku, szybko dostosują się do sytuacji. Tak było przez ostatnie lata: na rynku pojawiły się nowi konkurenci, którzy handlowali towarami masowymi znanych firm (np. paliwem) po cenach niższych niż hurtowe ceny producentów. Wiadomo było, że bez szwindli podatkowych nie da się tego zrobić. Czy ktoś przeszkadzał im w ich biznesie? Wręcz odwrotnie: mieli jakiś „parasol”. Bezkarność i niskie ceny skusiły wielu nabywców.
Epilog znany: oszuści zwinęli swoje „interesy”, a w zasięgu ręki są ich kontrahenci, których można jeszcze kontrolować i szukać w ich kieszeniach utraconych pieniędzy. A po co więc jest potrzebne kryterium „należytej staranności”? Odpowiedź jest banalnie prosta: aby móc łaskawie komuś „odpuścić”, czyli uznać, że mógł odliczyć VAT, mimo że odlicza z fałszywej faktury. Jest to władza w pełni dyskrecjonalna i zależy od widzimisię: najpierw kontrolującego, potem organu podatkowego, a na koniec sądu. Czyli idzie tu o władzę wręcz absolutną, którą również do głębi demoralizuje. Nie ma tu jakiegokolwiek „prawa” w żadnym tego słowa znaczeniu: jest woluntaryzm, który rodzi niebezpieczeństwo „szarej strefy rządzenia”, w tym korupcji.
Jedno jest pewne: to nie tylko absurd, to już jest katastrofa nie tylko podatków, ale również naszego państwa.