Nasze państwo nie przestało być „liberalne”, bo w ministerstwach wciąż nie rządzą politycy
Zwolennicy a przede wszystkim beneficjenci „liberalnej demokracji”, która (zasadnie) przegrała w Polsce wybory w 2015 r., mają prawo żyć w poczuciu krzywdy i degradacji. Stracili w wyniku „nieodpowiedzialnego zachowania wyborców” (naród po raz kolejny zawiódł zaufanie władzy) większość kart atutowych a przede wszystkim ministerstwa, prawo tworzenia przepisów i dostęp do pieniędzy publicznych. To najbardziej boli, bo przecież miało być inaczej: lider liberałów przecież kiedyś autorytatywnie stwierdził, że „nie ma z kim przegrać” – widać, nie tylko był kiepski w politycznych prognozach. Ale dobrze „haratał w gałę” i za to go wszyscy do dziś, cała Europa też, kocha i wysoko ceni. Co tam Europa – Niemcy w osobie Pani Kanclerz.
Więc jak ma żyć liberał wyrzucony zdradziecko poza swój naturalny matecznik? A przede wszystkim z czego? Jest jednak nadzieja, że nie wszystko stracone – ONI („pisiory”) mogą zająć ministerialne stołki, ale niżej zostali przecież NASI LUDZIE. Przypilnują, aby ich nowi szefowie zostali wyłącznie niegroźnymi figurantami. Ten stan rzeczy ma już swoją nazwę: „głębokie państwo” (prawda, że piękne określenie?). Wiadomo, że tworzeniem prawa rządzą ci, którzy piszą projekty przepisów, a nie ci, którzy je uchwalają. Ministerstwami faktycznie rządzą ci, którzy podkładają projekty pism do podpisu. A NASI (liberalni) urzędnicy (wiadomo, że są przecież „doświadczonymi ekspertami”) mają też inne możliwości – mogą zwłaszcza:
– przekonać rządzącego figuranta, że jego pomysłów „nie da się zrealizować”,
– spowodować nieuregulowany wyciek informacji do równie NASZYCH mediów, które utracą daną inicjatywę.
Jest to jednak mimo wszystko optymistyczna i naiwna diagnoza naszej rzeczywistości. Prawdopodobnie jest jednak inaczej i, co ważniejsze, dużo gorzej. Rzeczywiste ośrodki decyzyjne nie są i nie były (nawet już za czasów liberałów) w rękach polityków. Dość dawno ważniejszymi resortami faktycznie kierują anonimowe dla opinii publicznej organizacje. Kim są? W mojej działce, czyli w resortach związanych z finansami i gospodarką, rządzą trzy ośrodki:
a) międzynarodowy biznes doradczy,
b) tzw. instytucje finansowe, czyli przede wszystkim banki,
c) biznes informatyczny, który wymyślił nową religię nakazującą „cyfryzację” wszystkiego i to na zawsze.
O wpływach banków i sektora informatycznego opowiem innym razem. Dziś o ważniejszym graczu: międzynarodowy biznes doradczy musi zdobyć faktyczną władzę w odpowiednich urzędach, bo to jest treścią i sensem jego istnienia. Dzięki temu niepostrzeżenie wyciekają miliony informacji, które następnie sprzedaje się innym jako „wiedzę ekspercką”. Najważniejszym celem obecności w strukturach biurokracji rządowej (i samorządowej) jest zdobycie przywileju pisania projektów przepisów; wiadomo, tu tkwi źródło władzy. Resort finansów był (i jest) wręcz laboratoryjną soczewką pozwalającą na obserwację procesu zawłaszczania naszego państwa przez tego rodzaju organizacje. Już w trakcie naszego „wuniowstąpienia” w ministerstwie na co dzień gościli „eksperci” z tych firm, a zwłaszcza tej najbardziej zasłużonej dla rozwoju „kreatywnej księgowości”. To oni wymyślili powtarzane przez media bzdury, że harmonizacja podatków Unii Europejskiej prowadzi do ich… uproszczenia i stabilizacji. To im zawdzięczamy obecną ustawę o VAT, jej potworne przepisy, chaos interpretacyjny, karuzele podatkowe i straty w dochodach budżetowych sięgające rocznie kilkudziesięciu miliardów złotych. Pełne opanowanie resortu finansów przez ten biznes nastąpiło dopiero gdy nastała ówczesna „liberalna dobra zmiana” po 2007 r. Liberałowie nie wstydzili się swoich rządów (są bezwstydni?) gdyż:
– „społecznym doradcą” ówczesnego ministra finansów została wiceszefowa firmy będącej jednym z liderów międzynarodowego biznesu doradczego (tzw. andersenów),
– do tej firmy masowo przechodzili urzędnicy resortu finansów, co było faktem powszechnie znanym, lecz dziwnie niezauważonym przez „Gazetę Wyborczą”, która od dawna kreowała się na obrońcę etyki na styku władza – biznes,
– ministerstwo zlecało za ciężkie pieniądze „ekspertyzy” opracowywane przez ów biznes lub ludzi siedzących na dwóch stołkach: to wtedy ukształtował się znany do dziś sposób funkcjonowania „specjalistów podatkowych”, którzy udają wobec władzy „niezależnych ekspertów”, biorąc jednocześnie pieniądze firm doradczych.
Dostęp do przysłowiowych konfitur rodził jednak konflikty między tymi firmami i raz zdobytej wyłączności w ministerstwie nie dało się długo utrzymać. Trzeba było się dzielić i w odpowiednich gabinetach pojawiła się kolejna „duża” firma doradcza, która m.in. zainkasowała kilkadziesiąt milionów złotych za opinię na temat informatyzacji organów podatkowych: pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że podmiot ten specjalizuje się w międzynarodowym unikaniu opodatkowania. Co jest owocem tak twórczo rozwijającej się „współpracy” między resortem finansów a tym biznesem? Wymieńmy tylko najważniejsze rezultaty:
– upowszechnienie dla klientów tych firm stawki 0% w podatku od towarów i usług pod nazwą „odwrotnego obciążenia” – załatwienie tego przywileju kosztuje (zupełnie legalnie) od kilku do kilkunastu milionów złotych,
– słynne JPK, czyli bezsensowny i bardzo drogi obowiązek przesyłania do jakiejś spółki całości ewidencji prowadzonej dla potrzeb tego podatku, na czym utuczył się również biznes informatyczny,
– likwidacja w latach 2008-2016 sankcji podatkowych za wyłudzenie VAT-u, czyli faktycznie całkowita bezkarność „agresywnego planowania podatkowego”,
– podział podatników na równych i równiejszych: tym ostatnim zapewniano bezpieczeństwo dzięki parasolowi, który rozpościerały firmy doradcze dobrze widziane w odpowiednich gabinetach.
Czy coś zmieniło się po wyborach w 2015 r.? Raczej niewiele. Nowy szef resortu finansów nie tylko posłusznie realizował pomysły podrzucane przez rządzący w tym resorcie biznes doradczy, a nawet publicznie powoływał się na ich „raporty”. Po zmianie szefa też nie stało się tam nic istotnego: zmienili się liderzy, choć trzeba przyznać, że część „agentów wpływu” skutecznie (?) odsunięto od najważniejszych decyzji. Nowy wiceminister finansów, notabene wywodzący się z międzynarodowego biznesu doradczego, mówi jednak w tym samym „liberalnym” języku, powtarza ich poglądy, a nowi urzędnicy przyszli wprost z tychże firm i zapewne szybko tam wrócą.
Na koniec pewne przypomnienie: lider rządzącej partii określił, że resort finansów to „twierdza III RP”: święte słowa. Czas, aby ją wreszcie zdobyć. Trzeba tylko dobrze zamknąć drzwi na ulicy Świętokrzyskiej przed nosem wszystkich „andersenów”. Bez komisji śledczej raczej to nie nastąpi.