Słowo o polskim kapitalizmie ostatniego stulecia
Jeden z krytycznych wobec rządzących socjologów w równie opozycyjnych mediach zbeształ wszystkich, którzy krytykują „współczesny kapitalizm”, twierdząc również, że „całe to ględzenie, jaki ten kapitalizm jest okropny, jest absurdalne” (Ireneusz Krzemiński, Bronię liberalizmu, „Rzeczpospolita Plus Minus” z 11-12 stycznia 2020 r.). Mimo że słowa te były adresowane do lewicy, która – jego zdaniem – chce likwidacji kapitalizmu i „rozdania wszystkiego po równo”, pozwolę sobie odnieść się do tej myśli. Czy nasz „kapitalizm jest okropny”? Najpierw odpowiemy na pytanie, co rozumiemy pod pojęciem „kapitalizmu”, a zwłaszcza czy ustrój ekonomiczny w Polsce panujący od czasów tzw. reform Balcerowicza, jest „prawdziwym kapitalizmem”? A jest? Nie wiadomo, a raczej nie jest lub jest „swoistym kapitalizmem”. Przed wojną państwo polskie też nie było „państwem kapitalistycznym”, więcej, było państwem antykapitalistycznym. Polska reaktywowana przed stu laty była antykapitalistyczna (wystarczy przypomnieć poglądy na ten temat osób rządzących tym państwem, zwłaszcza Józefa Piłsudskiego oraz „chłopców komendanta”), przy czym wrogość wobec kapitalizmu nie musi być przecież lewicowa. Może być plemienna, agrarna a nawet wyłącznie inteligencka. II RP, powstająca jeszcze w czasie pierwszej z wielkich wojen, była w istotnej części projektem niemieckim, a jej początek dał akt dwóch cesarzy z 5 listopada 1916 r., który zakładał antykapitalistyczne odprzemysłowienie byłej Kongresówki, co miało nastąpić w porozumieniu z ziemiaństwem reprezentującym wówczas główny żywioł polski. Przemysł Kongresówki był w rękach Żydów, Rosjan i innych cudzoziemców, obnosił się swoim bogactwem i zabierał siłę roboczą ze wsi. Realizujący ten program politycy polscy (?) wiedzieli w czym uczestniczą, nienawidzili „obcych” kapitalistów, chcieli pomóc Niemcom w ich wyniszczeniu i w dużej części plan ten zrealizowano. Każdy, kto chce poznać stan świadomości polskich elit tego okresu i ich stosunek do „kapitalizmu”, niech sięgnie i uważnie przeczyta najważniejsze dzieło Reymonta, czyli „Ziemię obiecaną”. Ówczesna polskość była w kontrze do kapitalizmu, który był obcy narodowo i klasowo. Nie chciano również tworzyć polskiej klasy kapitalistów ani przed wojną, ani tym bardziej w czasach PeeRelu. Co najważniejsze, nie tworzono klasy polskich kapitalistów również po 1989 r. Majątek przemysłowy i handlowy przedsiębiorstw państwowych miał co najmniej przejść w ręce „zagranicznych inwestorów”, a powstała w tym czasie niewielka warstwa miejscowych oligarchów była z istoty tworem sezonowym, gdyż zarabiała głównie dzięki wyprzedaży za bezcen przejętej masy upadłościowej, w którą przetworzono istotną część (większość?) polskiego przemysłu w wyniku balcerowiczowskiej „transformacji”. Scenariusz przecież był podobny do tego z przeszłości: zniszczyć państwowy i spółdzielczy przemysł, odebrać ludziom oszczędności tak, aby Polska wróciła do agrarnej utopii tworzonej po raz pierwszy w Polsce pod koniec pierwszej wojny światowej, która za darmo odda swoje aktywa, a przede wszystkim ludzi. Oczywiście najważniejszym celem taktycznym było osłabienie związków zawodowych, a przede wszystkim „Solidarności”, która rozsiadła się wygodnie w „komunistycznych” przedsiębiorstwach – nie będzie tych przedsiębiorstw, nie będzie groźnych, „rozwydrzonych” związkowców. Tu interesy komunistycznej nomenklatury i rzeczywistych twórców owego programu były w pełni zbieżne, ale to tak na marginesie. Co równie istotne od 1989 r. również nie oszczędzano byłych „prywaciarzy”, którzy jakoby musieli przekształcić się w „prawdziwych kapitalistów”. Władze państwowe były dość opresyjne w stosunku do nowego sektora prywatnych przedsiębiorców, które powstawały oddolnie, bez przejmowania za bezcen majątku państwowego. Oczywiście nikt nie przeszkadzał „zagranicznym inwestorom”, którzy częściowo przejęli expaństwowy przemysł: im dawano przywileje podatkowe, rozciągano nad nimi parasol ochronny a o jakichkolwiek represyjnych kontrolach nikt nie słyszał. Najważniejsze, że pozwalano im do dziś transferować zyski i unikać opodatkowania. Dla nich tworzy się przepisy, które m.in. eliminują ich miejscowych konkurentów.
Wiemy, że nasz „kapitalizm” jest patologiczny, postkolonialny a najważniejszą rolę odgrywają w nim nasi „strategiczni partnerzy”, którzy biorą to co chcą i likwidują każdą potencjalną konkurencję. Tak jak w latach 1916-1918 niemiecki okupant niszczył prywatny przemysł Kongresówki, tak głównie niemiecki protektor w latach 1989-2015 (a może dłużej) kształtował w białych rękawiczkach obraz polskiej gospodarki. I wtedy i teraz nastąpiło trwałe odprzemysłowienie, przy czym jednak polscy przedsiębiorcy w ciągu ostatniego trzydziestolecia potraktowali bardzo serio wolność gospodarczą i prawo do bogacenia się: obronili wiele, nawet sporo odzyskali, równie wiele tracąc.
Czy z tychże ludzi zrodził się polski, ale czy „prawdziwy kapitalizm”? Dopóki będzie otoczony przez zagraniczne i większości wrogie im „instytucje finansowe”, a zwłaszcza banki, będzie to bardzo trudne. Jedyną naszą wielką szansą było również zdobycie rynków wschodnich, a zwłaszcza rosyjskiego, bo na zachodnim nikt nie pozwoli nam urosnąć do zbyt dużych rozmiarów. To wtedy nasi „strategiczni partnerzy” narzucili nam antyrosyjską retorykę i udział w sankcjach ekonomicznych, które na wiele lat wyeliminowały nas z tamtego rynku.
Nasz kapitalizm nie jest „okropny” tylko zależny. Gdy miejscowi, tzw. „nie transferowi” kapitaliści dostatecznie wzbogacą się, a państwo na rozkaz „zagranicznych inwestorów” nie będzie ich niszczyć, to mamy szansę wybić się na niepodległość i zakończyć okres postkolonialny. Kapitalizm bez kapitału jest ustrojem patologicznym.