Resortowa koncepcja „split payment” rodzi pytanie, czy rządzący wiedzą co się dzieje na ulicy Świętokrzyskiej 12?

Sądzę, że „twierdza III RP” (określenie szefa PiS) trzyma się dobrze i skutecznie przetrwała spóźnione o rok zmiany kadrowe. Przez cały 2016 rok ktoś w resorcie finansów przecież skutecznie blokował wszelkie zmiany dotyczące luk w tym podatku, które zapowiadała obecna większość parlamentarna w czasie kampanii wyborczej. Za to podrzucał rządowi liberalne wynalazki (klauzula obejścia prawa, której nie stosuje się do VAT-u i tzw. JPK): jak wiadomo dają one zarobek firmom doradczym i informatycznym bez jakichkolwiek korzyści dla budżetu. Potwierdza to poziom dochodów budżetowych z VAT w 2016 r, który wzrósł tylko o 2 mld zł (z 124 na 126 mld zł) czyli w granicach błędu: równie prawdziwa jest teza, że nastąpił spadek, bo przedział tolerancji błędu wynosi do 2% kwoty dochodu. Najbardziej spektakularny akord działań na szkodę interesu publicznego miał miejsce w grudniu 2016 r.: wówczas urzędy skarbowe zwracały jak leci wszystkie zaległe i bieżące (przed terminem!) zwroty podatku: było tego prawdopodobnie ponad 15 mld zł, a w budżecie zostało tylko 5 mld (najsłabszy wynik od 7 lat). Obnażyło to pozorną skuteczność liberalnego uszczelniania tego podatku. Cały „wzrost ściągalności” podatków w 2016 roku wynikał z blokady zwrotów, których zakres zwiększa się wraz z rozszerzaniem stawki 0% pod nazwą „odwrotnego obciążenia”. Stało się jednak coś znacznie gorszego: przy okazji zwrócono VAT również wszystkim kombinatorom w wyłudzaczom, którzy zarzucali swoje sieci pod koniec tego roku. Wyłudzanie zwrotów stało się od lat swoistym sportem, którym zajmują się nie tylko zawodowi oszuści, lecz nawet młodzież szkolna: przy pomocy internetu można założyć fikcyjne firmy, złożyć w ich imieniu fikcyjne deklaracje z kwotą zwrotu, robiąc to jednocześnie w kilkudziesięciu urzędach skarbowych i czekać: może coś zwrócą, a pieniądze trzeba przelać na bezpieczny rachunek. W grudniu również na takie rachunki wpływały setki milionów złotych, co nawet największych ryzykantów wprowadzało w osłupienie. Pieniądze wypłacano nawet po kilku dniach (jak nigdy w historii): żadnych kontroli nawet pytań o faktury. Ciekawe kto zarządził tą akcję, bo chyba bez jednoznacznego polecenia z ulicy Świętokrzyskiej żaden naczelnik urzędu skarbowego nie wyrzuciłby w błoto takich pieniędzy. Pracownik resortu finansów w jednej z gazet opowiadał dyrdymały, że miało to na celu „wspieranie inwestycji”. Wolne żarty. Zwroty nie dzielą się na „inwestycyjne” i „nieinwestycyjne” tylko na należne i wyłudzenia, a tych ostatnich nie należy wypłacać. Grudniowe zwroty były oszałamiającym prezentem dla całego biznesu optymalizacyjnego, a zwłaszcza tego międzynarodowego, który od lat ma „wyśmienite kontakty” z urzędnikami resortu finansów, pisze raporty jak „uszczelnić VAT” (groteska), które cytują później szefowie tego resortu. Ktoś się w końcu połapał, że dano komuś gigantyczny, nieznany w historii prezent i wreszcie wyrzucono kilku dyrektorów w tym wielce zasłużonego dla liberalnej przebudowy tego podatku w latach 2011-2016 szefa departamentu zajmującego się VAT-em, który ponoć został w resorcie jako wicedyrektor (?). Może jednak ktoś wytłumaczyłby publicznie, kto wydał polecenie aby zwrócić w grudniu 2016 r. kilkanaście miliardów złotych i dlaczego zrobiono to w tak lekkomyślny sposób? Takie działania powinny mieć polityczne imprimatur, bo nikt o zdrowych zmysłach nie powinien tego robić. Drugie pytanie: po co to zrobiono? Nieoficjalnie dowiadujemy się, że aby uzyskać statystyczny przyrost dochodów w 2017 r., bo przypadające na ten rok zwroty dokonano w roku poprzednim. Racja, ale tylko pozorna: w 2017 r. zwiększy się kwota nienależnych zwrotów, bo rozszerzono zakres zastosowania stawki 0% (połowa branży budowlanej przyjdzie po zwroty, których nie żądała w latach poprzednich), a także wzrosła ilość prób wyłudzeń: skoro w Polsce rozdają pieniądze za darmo, dlaczego nie warto spróbować? Ilość obcojęzycznych pytań o to, jak „legalnie” w Polsce zakłada się firmy oraz jak zdalnie złożyć deklarację nie przyjeżdżając do Polski, świadczy o zainteresowaniu tym procederem. Już za trzy – cztery miesiące kwoty żądanych zwrotów będą wyższe niż w zeszłym roku, a ilość wnioskodawców wzrośnie nawet dwukrotnie. I co? Będący w trakcie gigantycznej reorganizacji aparat skarbu da sobie radę? Jestem pesymistą.

Teraz słyszymy, że resort finansów łaskawie przypomniał sobie o programie wyborczym zwycięskiej partii i zamierza z ponad rocznym opóźnieniem wprowadzić („za kilka miesięcy”) podzielone płatności. Z tego co dowiadujemy się publicznie, można wyciągnąć tylko jeden wniosek: „twierdza III RP”, specjalizująca się w grze pozorów, ma szanse utopić również ten pomysł. Kiedy ktoś nie chce czegoś zrobić, to plecie o konieczności „uzyskania zgody Brukseli”. Pragnę poinformować „ekspertów” będących autorami tego poglądu, że na dobrowolne zastosowanie tego rozwiązania ( tak jak w projekcie PiS z 2015r.) nie trzeba niczyjej zgody. Wiadomo, że rozwiązania te ograniczały możliwość wyłudzania zwrotów i oszukiwania uczciwych podatników, więc – zdaniem tychże „ekspertów” – na to musi się zgodzić Komisja Europejska, bo ona stoi (ich zdaniem) na straży wszystkich oszustów i wyłudzaczy. Prawda?

Niech rządzący, Pani Premier, a zwłaszcza Naczelnik Państwa, zainteresuje się tym, co się dzieje w tym resorcie: tam jednak wciąż PiS nie wygrał wyborów.