Z podatków dochodowych wpływy w 2018 r. nie będą wiele wyższe niż w roku poprzednim

Popełnione elementarne błędy w przygotowanej (przez ponad rok!) szumnie zapowiadanej „głębokiej” nowelizacji ustaw, która ma (jakoby) uszczelnić podatki dochodowe, kompromituje nie tylko jej bezpośrednich autorów. Dlaczego? Bo błędy te rodzą uzasadnione podejrzenie, że autorzy tych przepisów nie tylko kiepsko rozumieją proces tworzenia prawa, lecz nawet nie znają nowelizowanych ustaw. Przypomnę tylko dwa oczywiste nonsensy zamieszczone w ustawie uchwalonej w dniu 27 października 2017 r. Pierwszy dotyczy uznania za przychód objętych przez podatnika udziałów i akcji opłaconych w pieniądzu. Wiemy, że przed kilkunasty laty ustawodawca, również nie mający pojęcia o tym podatku, uznał jako opodatkowany przychód wniesienie aportów do spółki kapitałowej, w dodatku uznając za ów „przychód” nominalną wartość objętych udziałów lub akcji. Pod pozorem fiskalizmu (?) wprowadzono legalny sposób na optymalizację podatkową, czyli na zupełnie zbędne ekonomiczne „transakcje”, które służą głównie unikaniu opodatkowania. Drugim błędem tej nowelizacji jest pozbawienie prawa do uznania za koszt uzyskania przychodów odpisów amortyzacyjnych od majątku otrzymanego w drodze spadku. To wyjątkowo niemądry pomysł, który świadczy tylko o tym, że twórcy tych przepisów nie rozumieją pojęcia sukcesji prawnopodatkowej, czyli być może nie czytali obowiązujących od ponad dwudziestu lat przepisów Ordynacji podatkowej. Wiem: to długa i męcząca lektura, której ludzie „z rynku” nie musieli znać pracując jeszcze w międzynarodowym biznesie podatkowym (bo zresztą nikogo ona nie obchodzi).

Ale kryzys podatków dochodowych, a zwłaszcza opodatkowania dochodów od osób prawnych, jest dużo poważniejszy niż sądzą pesymiści. W ciągu pierwszych dwóch lat nowego rządu niestety nie zrobiono nic, aby choćby posprzątać po poprzednikach, którzy przekształcili nas w tzw. głupi raj podatkowy. Nie sposób ukryć – nawet w oficjalnych statystykach resortu finansów – stanu głębokiej destrukcji tego podatku. Mamy pełne dane za 2016 r., który był, oględnie mówiąc, fatalny. Przychody były na poziomie 5,1 bln zł, czyli o 0,8 bln zł niższe niż od (uwaga!) poziomu z 2012 r. (5,9 bln zł). A był to ostatni dobry rok: potem był tylko spadek (nominalny!). Mimo niewielkiej różnicy dodatniej w stosunku do poprzedniego (czyli 2015 roku – 0,1 bln zł), w zeszłym roku zadeklarowaną wielkością przychodów zbliżyliśmy się do stanu sprzed … 10 laty. Tak, to „wielki sukces”. Również różnica między przychodami a kosztami utrzymuje się  od 2012 roku na zbliżonym poziomie nominalnym – około 0,2 bln zł rocznie, co oznacza, że efektywna stawka podatku (udział wpływów z tego podatku w dochodzie brutto) utrzymywała się również na zbliżonym poziomie przez ostatnie pięć lat. Jednak w 2012 roku dochód brutto wyniósł tylko połowę poziomu obecnego, bo 0,1 bln zł, a wpływy były tylko o 2 mld zł niższe niż w 2016 r. Czyli dotychczas wciąż nam bardzo daleko do uciekającego w przeszłość najlepszego roku w tym podatku.

Stosując inną, znaczniej bardziej obrazową, zagregowaną miarę efektywności fiskalnej tego podatku – stosunek wpływów do przychodów – w 2012 roku było to około 0,6 % przychodu, a w 2016 r. było trochę lepiej – ponad 0,7 %. Dla wyjaśnienia dodam, że biorę pod uwagę „wpływy” z tego podatku, a nie „dochody”, czyli łącznie z udziałami we wpływach jednostek samorządu terytorialnego.

Było źle i w 2018 roku będzie niewiele lepiej. Co prawda wprowadzono kilka dość oczywistych nakazów i zakazów, które ograniczają ujemne skutki fiskalne najbardziej ordynarnych „wynalazków optymalizacyjnych”: trzeba to było zrobić 10 lat temu, a nie likwidować obowiązki składania zeznań miesięcznych. Ale w istotnej części przypadków nowelizacja ta „poprawia” martwe rozwiązania, które (jakoby) chronią interes publiczny. Przepisy podatkowe od lat zaśmiecane są atrapami legislacyjnymi, które propaganda resortu finansów i związanych z nim firm doradczych (są to najczęściej ci sami ludzie) przedstawia jako „przepisy ograniczające ucieczkę od podatków”. Przykłady zna każdy: są to przepisy o tzw. niedostatecznej kapitalizacji, zagranicznej spółce kontrolowanej. Scenariusz modyfikacji legislacyjnej jest zawsze taki sam: przepisy te przedstawia się jako „uszczelnienie podatków”, które jednak zawierają luki dzięki którym można je skutecznie obejść. Luki te, oczywiście zupełnie przypadkiem, legalizują „schematy optymalizacyjne”, które zaproponowały swoim klientom firmy związane z resortem finansów. Gdyby tego nie przypilnowali, to ich kliencie wytoczyliby im procesy o gigantyczne odszkodowania za działania na szkodę w warunkach konfliktu interesów. W związku z tym, że przy tej nowelizacji aktywnie uczestniczyli liderzy na rynku usług unikania opodatkowania, a resort opanowali „ludzie z rynku”, o impotencję fiskalną tych rozwiązań możemy być spokojni. Ale nie tylko to jest istotne: ucieczka od podatków dochodowych nie wymaga tak skomplikowanych operacji. Jej istotą jest fikcyjna faktura lub inny dokument, oczywiście w formie elektronicznej. Przedmiot „transakcji”, którą dokumentuje ta faktura jest zupełnie nieistotny. Może to być doradztwo, dostawa oprogramowania lub stali. Wiadomo, że nigdy nie było tych czynności. Jeżeli klient „renomowanej” firmy podatkowej uzyska jakiś dochód, to rolą „doradcy” jest szybsze zorganizowanie faktury, która przerobi ów dochód na stratę. Żadnych subtelności, bo nie są nikomu potrzebne.

Poza tym organy podatkowe są ślepe i głuche, bo ktoś w resorcie finansów pilnuje, aby nie przywrócono obowiązku składania zeznań miesięcznych. Inaczej mówiąc: wszystkie legislacyjne wynalazki wprowadzone tą nowelizacją można zneutralizować przy pomocy fikcyjnej faktury, która albo wykreuje „koszty” albo obniży przychody. Proste? Jak drut.