Antypisowski amok medialny; czy to jeszcze jest tylko „patodziennikarstwo”?

 

Antypisowski amok, będący treścią tzw. narracji politycznej części opozycji, przestaje już dziwić: taką mamy klasę polityczną, taka jest jej klasa. Niestety: polityczny jazgod, zacietrzewienie i brak jakiejkolwiek trzeźwej refleksji na temat spraw publicznych wypełnia po brzegi polityczną codzienność. Gdzieś po drodze zgubiono zdroworozsądkową wiedzę o kompromisie, który jest istotą każdej (bez wyjątku) działalności politycznej, szacunek do woli większości (istota demokracji) oraz zwykłą powściągliwość; skąd się bierze nieznane gdzie indziej kategorycznie przekonanie o własnych racjach, mimo że nie raz okazywało się w przeszłości, że nie są one wiele warte? Skąd np. przekonanie, że PRAWEM jest akurat tylko własny pogląd prawny, a nie inny, również zgodny z treścią interpretowanego przepisu, który już jest jakoby „ŁAMANIEM PRAWA”? W oczach każdego, niezaangażowanego politycznie prawnika, katońskie oskarżenia o „bezprawne” działania władzy li tylko na podstawie przekonania, że tylko jeden pogląd prawny jest „trafny”, a inne trzeba piętnować jako „bezprawie”, budzi wręcz zażenowanie. Od wieków przecież wiadomo (warto czytać coś więcej niż Twittera), że odkąd napisano pierwszy przepis prawa, poróżniliśmy się w jego interpretacji. Istotą twórczego sporu prawnego jest szacunek do innego poglądu i powściągliwość w ferowaniu kategorycznych sądów: nikt z nas nie jest mądrzejszy od drugiego, a spór prawny musi być drogą do ZGODY co do rozumienia treści przepisów prawa; kompromis jest środkiem zapewnienia pokoju w prawie. Natomiast gdy ktoś uważa, że tylko jego pogląd prawny jest obowiązującym prawem i odrzuca oraz potępia inne poglądy, to tu już żadnego prawa nie ma: to czysta polityka i to nieracjonalnym, bo bolszewickim wydaniu. Dlatego też już mało kto wierzy, że te wszystkie wojny o „konstytucje”, „wolne sądy”, „kaeresy” mają cokolwiek wspólnego ze sporem prawnym: to tylko polityka, w niej większość obywateli nie chce uczestniczyć: szkoda czasu.

Chcę być dobrze zrozumiany: nie cała opozycja jest opętana antypisowskim amokiem, a również ludzie rządzącej większości zbyt często wdają się w jałowe spory: nagadano dostatecznie dużo głupot, aby uznać ich za wyłącznie ofiary politycznej nawalanki. Nawet jednak ludzie niechętni obecnej większości parlamentarnej po cichu przyznają (mówienie tego głośno w wielu środowiskach nie jest zbyt bezpieczne), że jest asymetria w demonstrowaniu wzajemnej niechęci: pada zbyt wiele niepotrzebnych, a przede wszystkim wrogich słów, ale więcej ich płynie właśnie z ław tradycyjnego „antypisu”.

Dam tylko dwa przykłady: pierwszy dotyczy podatków: aby zdyskredytować działania mające na celu ograniczenie oszustw podatkowych, czyli okradania nas wszystkich przez pogardzającymi państwem polskim i Polakami oszustów, jedna z „polityczek” (słowo ze skarbnicy języka liberalnego) wymyśliła, że są dwie takie równie mało wiarygodne „prawdy pisowskie”: „smoleńska” i „vatowska”, a przecież „wiadomo”, że nie było żadnej katastrofy oraz jakiejkolwiek wyłudzeń VAT-u, mimo że do dziś można nawet w  internecie znaleźć szczegółowo opisane patenty jak zarobić na zwrotach VAT-u dzięki przepisom ustanowionym przez Unię Europejską oraz liberalne rządy. Mam nadzieję, że akurat ta „narracja” wynika tylko z antypisowskiego amoku i braku wiedzy na tematy podatkowe (podatki są dość trudne dla liberałów), a nie z czegoś dużo gorszego.

Drugi przykład dotyczy wymiaru sprawiedliwości: niestety do antypisowskiego koncernu dołączyła część liberalnych mediów, i również moja skromna osoba stała się obiektem ataków dziennikarzy opętanych obowiązującym w Polsce antykaczyzmem. Dziennikarze ONET-u postanowili „dokopać pisowi” i wymyślili sobie nie tylko to, ze jestem jakoby „aktywnym członkiem PiS-u”, ale również wykreowali jakiegoś sędziego (nazwiska nie podano, bo go chyba nigdy nie było) i jego kompromitujące wypowiedzi, które prawdopodobnie nigdy nie miały miejsca. Cel był jasny: przewodniczący rządzącej partii złożył ponoć zawiadomienie o popełnieniu jakiegoś przestępstwa, a to już jest działaniem wymagającym publicznego potępienia i zdezawuowania. Dziennikarze tego medium m.in. wymyślili jakąś „fakturę”, którą jakoby wystawiłem za jakąś „opinię”, którą jakoby sporządzałem i w dodatku bez dostatecznej wiedzy na te tematy. Miało być paskudnie, bo PiS jest również paskudny (chyba chciano „przykryć” aferę kopertową). Dzieło jednak przerosło mistrza i autorzy tego tekstu zaczęli się już wycofywać z części swoich kłamstw: można porównać ewolucję ich tekstów np. już nie jestem „aktywnym członkiem PiS”. Wyszło jednak coś gorszego. Pośrednio pomówiono a właściwie skompromitowano sąd karny, przypisując mu działania, których nigdy nie podjął, a nawet obiektywnie podjąć nie mógł. Sędziowie z reguły nie kłamią, umieją przeczytają treść faktur, rozpoznają autorów opinii oraz umieją przeczytać w Internecie, czym zajmują się profesorowie prawa finansowego (kończyli wydziały prawa). Nie wierzę, aby w sprawie, którą zainicjowało zawiadomienie podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez szefa rządzącej partii, orzekał ktoś, kto nie ma jakichkolwiek kwalifikacji sędziowskich. Mistyfikatorzy posunęli się do tego, że piszą o „wyroku”, mimo że obiektywnie żaden wyrok nawet nie mógł zapaść.

Działanie to nie jest patodziennikarstwem, bo nie mieści się nawet w szerokim, czyli „liberalnym” pojmowaniu tego pojęcia. ONET wyrwał się przed szereg zjednoczonego antypisowskiego frontu, przy okazji kompromitując zachowania „wolnych sądów”. Żyjemy w świecie przebierańców, gdzie każdy kogoś udaje. W sumie szkoda czasu na takie lektury. Resztę pozostawiam „wolnym sądom”.