Budżet straci na luce w akcyzie w przyszłym roku co najmniej miliard złotych na korzyść „zagranicznych inwestorów”

Może zaimponować skala przedsięwzięcia medialno-lobbingowego mającego na celu obronę uprzywilejowania podatkowego w akcyzie tzw. podgrzewaczy. Produkt ten jest wielokrotnie niżej opodatkowany od głównego substytutu (papierosów), a główni interesariusze, z determinacją wartą co najmniej miliard złotych rocznie (jest się więc o co bić), zaangażowali w obronę swoich interesów już prawie wszystkich: od byłych urzędników resortu finansów do niektórych pracowników naukowych, którzy co prawda w większości dopiero debiutują w tym podatku, ale za to są zgodni z interesami tych, którzy nie chcą w Polsce płacić akcyzy na przyzwoitym poziomie. W jaki sposób ów zacny chór broni interesu luki podatkowej? Otóż posługuje się zamiennie trzema wyjątkowo oryginalnymi argumentami:

  • po pierwsze, że ów produkt (tzw. wyroby nowatorskie) jest dużo zdrowszy dla konsumentów od jego substytutów; można nawet odnieść wrażenie, że jest to wręcz produkt leczniczy, który leczy choroby nikotynowe; tyrady na ten temat wręcz przypominają odkrywcze spostrzeżenie Marii Czubaszek, że „niepalący umierają zdrowsi”,
  • po drugie, likwidacja przywileju akcyzowego dla tych wyrobów i opodatkowanie ich na poziomie substytutu (papierosów) ponoć doprowadzi do wzrostu cen owych podgrzewaczy i tak – ich zdaniem – być musi. Wiem, że głęboko leży im na sercu wielkość zysków dostawcy, ale owe podgrzewacze są wyrobem wysokomarżowym i urealnienie akcyzy może być sfinansowane przez obniżenie zysków dostawców, którzy i tak wyjdą na swoje: skoro jest to wyrób zdrowotny, który ma tak zbawienny wpływ na naszych obywateli, którzy dla swojego dobra powinni się sztachać tylko podgrzewaczami, to zatroskany o interes publiczny koncern nie powinien napychać sobie kieszeni kosztem konsumentów i choć trochę poskromić swoją łapczywość,
  • po trzecie, wprowadzenie w Polsce zmian podatkowych, które likwidowałyby bezsensowne przywileje, władze polskie (jakoby) muszą uzyskać zgodę „zagranicznych inwestorów”, a tu tej zgody nie ma. Nie bez powodu jeden z posłów opozycyjnych nazwał nasz kraj „republiką bananową” w związku z lobbingowymi wyczynami głównego dostawcy tychże podgrzewaczy.

Ów agresywny lobbing byłby wyłącznie wręcz groteskowym przykładem zachowania „zagranicznych inwestorów” w naszym kraju (podobny przypadek poznaliśmy na przykładzie pewnej stacji telewizyjnej, która panteon złotych myśli Trzeciej RP wzbogaciła o tezę, że „wolne media są tylko wtedy, gdy właścicielem stacji telewizyjnej jest amerykański koncern”; żaden inny właściciel ponoć tego nie gwarantuje), gdyby nie to, że nasz suwerenny prawodawca od lat ulega tego rodzaju wpływom. Czy można to przypisać działaniom byłych urzędników, którzy obecnie wiernie służą głównym producentom owych podgrzewaczy? Ponoć jeden z producentów podgrzewaczy zgłosił swego czasu uwagi do projektu przepisów, zanim przepisy te ktoś napisał? Był to 2020 rok i zostało to opisane w mediach. Przypomnę, że chodziło o to, że przez kolejne trzy miesiące owe podgrzewacze były dalej nieopodatkowane. W tzw. warszawce od lat wiadomo, że byli urzędnicy zatrudnieni przez zagraniczne firmy zajmujące się ucieczką od opodatkowania (w swoim i innym interesie), rządzą podatkową legislacyjną i potrafią skutecznie zadbać o to, aby budżet stracił miliardy złotych. Zresztą z reguły mają tu duże doświadczenie, bo od co najmniej kilkunastu lat z akcyzą jest źle lub bardzo źle, a to właśnie wtedy uczyli się oni na błędach pracując na ministerialnych posadach. Można więc zrozumieć dlaczego ich doświadczenie jest tak bardzo cenne dla nowego zleceniodawcy.

Obrona powyższych patologii w tym (i innych) podatku bywa brutalna. Kiedyś walczyłem z „inwestycjami legislacyjnymi” w podatku od towarów i usług (a zwłaszcza z tzw. odwrotnym obciążeniem) i spotkałem się  z groźbami karalnymi nie tylko ze strony zwykłych przestępców ale również ludzi, których zaliczają do szeroko rozumianych „elit” (widać takie mamy elity). Również w związku z podgrzewaczami po moim liście w tej sprawie skierowanym do ministra finansów odezwał się były funkcjonariusz tego resortu i zagroził mi, że jeżeli „nie wycofam” tego listu, to spotka mnie sporo przykrości. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.

Wciąż czekamy na „dobrą zmianę” na ulicy Świętokrzyskiej, bo chyba wciąż PiS nie wygrał wyborów pod tym adresem, zwłaszcza gdy idzie o podatek akcyzowy.