Istotą współczesnego prawa podatkowego jest chaos legislacyjny i interpretacyjny
Podatnicy, zwłaszcza prowadzący działalność gospodarczą polscy przedsiębiorcy, nie zawsze rozumieją najważniejszy fenomen współczesnego prawa podatkowego, którego istotą jest systematyczne pogłębianie chaosu legislacyjnego i interpretacyjnego. Współczesnym obrazem tego prawa jest maksymalizacja destabilizacji: przepisy są bez przerwy zmieniane, zmiany następnie są odraczane i nowelizowane nawet w okresie vacatio legis, przepisy przejściowe mają już pięciostopniową hierarchię a przepisy epizodyczne do przepisów epizodycznych są najważniejszą formą czasowej derogacji wielu istotnych elementów konstrukcji podatków w tym zwłaszcza stawek podatkowych. Nikt nie dba również o jakąkolwiek stabilizację poglądów interpretacyjnych na temat treści nie tylko norm prawnych, lecz nawet samych przepisów: tzw. prawo jurysdykcyjne, czyli normy prawne zastosowane w postępowaniach jurysdykcyjnych, mają coraz mniej wspólnego z treścią interpretowanych (jakoby) przepisów i nie ma tu już nawet hierarchii poglądów (pogląd „wyższego rzędu” nie usuwa pogląd „niższy): istotą tego prawa jest programowa nieprzewidywalność i ciągłe zaprzeczanie poglądom prawnym, które dotychczas były głoszone. Na przykład od niedawna pojawiła się teza, że zdarzenie podlegające ex lege opodatkowaniu może jednak być poza podatkiem, gdy sprawca (już „nie podatnik”) wiedział, że ktoś wcześniej lub później w obrocie danym towarem miał złe zamiary lub brzydko się zachował. Okazuje się, że dany podmiot staje się podatnikiem tylko wtedy, gdy jego wyobraźnia była mocno ograniczona i naiwnie wierzył, że wszyscy, w tym zwłaszcza kontrahenci jego kontrahentów, są krystalicznie uczciwi.
W tym chaosie żyje przede wszystkim krajowy biznes, który nie ma wstępu nas wielkie salony, bo chyba całość klasy politycznej (od lewicy do prawicy) stroni od kontaktów z polskimi przedsiębiorcami. Dlaczego? Odpowiedź jest co najmniej złożona i wymagałaby odrębnego eseju, ale warto zauważyć pewne ogólne prawidłowości: ponad trzydzieści lat III RP to przecież szmat czasu. Nasze elity polityczne cechuje często plebejski radykalizm silnie podbudowany kompleksami w stosunku do „Zachodu”, a zwłaszcza „wielkich, międzynarodowych korporacji”. Ów radykalizm przejawia się we wrogości wobec miejscowych „cwaniaczków”, którym się udało „dorobić”, zawiścią o lepszy samochód i dom czy nawet zegarek lub garnitur. W swej świadomości jesteśmy wciąż notorycznymi nędzarzami, którzy nie wybaczą, że komuś z nas udało się „nachapać”. Czyjś sukces jest „nie do przyjęcia” bo „przecież wiadomo, że musiał kombinować”, albo jest „byłym esbekiem”. Jednocześnie ci sami radykałowie zachwycają się „międzynarodowymi korporacjami”, które w ich przekonaniu dorobiły się uczciwie i w dodatku należy im wiernie służyć, bo „cywilizują” one nasze wschodnioeuropejskie antypody. Wciąż największym, prawie nie skrywanym marzeniem jest tzw. międzynarodowa kariera w takiej korporacji wiążąca się zwłaszcza z wyjazdem na stałe do prawdziwego Zachodu. Dlatego też w pełni akceptowane są ambasadorskie interwencje w obronie zagranicznych (czyli Zachodnich) inwestorów, którym przecież musimy zapewnić przyjazne otoczenie prawne i brak opodatkowania: odreagowaniem tych upokorzeń jest gnębienie miejscowych „cwaniaków”. Utrudnianie życia tymże „cwaniaczkom” poprzez gmatwanie przepisów podatkowych jest więc czymś w pełni uzasadnionym.
Czy jednak jest to jedyna przyczyna owego chaosu? Oczywiście nie, bo jego współautorami i zarazem beneficjentami są również:
- brak instynktu państwowego: ktoś kto zdobył jakiś kawałek władzy chcę sobie porządzić a gadanie o jakimś tam „interesie publicznym” jest wręcz niebezpieczne: dominuje przekonanie, że każdy nawet najmniejszy uczynek w imię tego interesu jest i będzie przykładnie ukarany, bo władza jest indywidualną lub grupową zdobyczą, zgodnie z naczelną zasadą III RP: „teraz k… my”,
- chaos ten pozwala przykryć działania różnego rodzaju „załatwiaczy”, którzy kręcą „swoje lody” rękami prawodawcy: do każdej ustawy można dolepić dowolny nonsens i nikt się temu nie przeciwstawi, bo nie należy przeszkadzać.
Podobny proces wewnętrznej destrukcji przeszło już dość dawno prawodawstwo unijne: o ile się da, trzeba tam wcisnąć to, na czym nam zależy, a o resztę nie trzeba się martwić, bo nikogo to nie obchodzi. Zbliżamy się więc do niedoścignionych wzorców prawdziwego Zachodu.
Czy ktoś kiedyś posprząta ten bajzel w podatkach i zlikwiduje lub choćby ograniczy ów chaos w legislacji i interpretacji przepisów podatkowych? Musiałaby powstać nowa szeroko pojęta klasa urzędnicza, która będzie chciała dbać o interes publiczny, w dodatku znająca się na podatkach i szanująca interes publiczny oraz prawa obywateli. Nie stworzy się jej z byłych zakompleksionych „korpoludków” oraz „ludzi z rynku”. Również klasa polityczna musiałaby się zmienić.
Przed nami długi marsz. Oby dano nam na to czas zanim wplączemy się w „naszą wojnę”.