Zmiany podatku dochodowego w 2019 r., czyli obraz katastrofy
Chaos nowelizacyjny obu podatków dochodowych przekroczył w tym roku granice percepcji. Uchwalone zmiany w przepisach w wielu przypadkach są w oczywisty sposób ze sobą sprzeczne, nowelizuje się nawet przepisy, które jednocześnie uchyla się, a przepisy przejściowe nakazują stosować jednocześnie sprzeczne ze sobą przepisy. Jedno jest prawdopodobne: projekty te tworzyło kilku różnych autorów, którzy nie wiedzieli, co pisali pozostali. Przede wszystkim podatnicy oraz organy skarbowe nie będą w stanie ustalić norm prawnych, które obowiązują, bo jest to w wielu przypadkach po prostu niemożliwe. Nie istnieją racjonalne, powszechnie przyjęte reguły interpretacyjne przepisów, których sprzeczność wynika z nałożenia na siebie różnych treści, jeśli wchodzą one w życie w tym samym dniu. Nie sposób również odwołać się do ratio legis, gdyż albo jest ono nieznane albo również wzajemnie sprzeczne. Te części nowelizacji, które stanowią obowiązkową implementację dyrektyw (np. exit tax, raportowanie schematów podatkowych), rażą nieporadnością lub nieudolnością językową, a często nieznajomością lub brakiem tzw. książkowej podstawowej wiedzy podatkowej. Podejrzenie, że niektórzy autorzy tych nowelizacji, które przecież sygnuje obecny resort finansów, nie rozumieją samej istoty konstrukcji podatków dochodowych, powstało już w zeszłym roku, gdy napisano przepisy o tzw. podatku od budynków, wydzielono przychody z zysków kapitałowych oraz wymyślono nowe zasady tzw. finansowania dłużnego. Aby cokolwiek uregulować w sposób kompletny i zrozumiały dla adresatów (podatników, organów podatkowych i sądów) i możliwy do zastosowania, trzeba wiedzieć, że w podatkach dochodowych:
- zjawisko uznane za rodzące przychód musi być na tyle jednoznaczne, że będzie wiadome, kiedy zaistniało (albo nie zaistniało) – moment powstania przedmiotu opodatkowania,
- musi być prawnie określony moment, w którym podatnik ma rozpoznać w ewidencji przychód z danego tytułu,
- prawo musi uregulować zasady określenia podstawy opodatkowania, a zwłaszcza czy i kiedy należy potrącić koszty uzyskania przychodów, odjąć kwotę wolną (jeśli jest) od podstawy opodatkowania oraz jak zastosować ustawowe limity wydatków, które ograniczają zaliczanie wydatków do kosztów uzyskania przychodów,
- jeśli wprowadza się dodatkowe stawki podatkowe lub wyodrębnia źródła przychodów, to trzeba uregulować, jak podzielić podstawę opodatkowania, aby zastosować odrębne stawki (zasady określenia przychodów),
- jeśli przychody dzieli się według źródeł, bo trzeba odpowiedzieć na pytania, czy przywileje (zwłaszcza ulgi) mają zastosowanie do podstaw opodatkowania ze wszystkich źródeł, czy też tylko z niektórych,
- dzieli się zobowiązanie podatkowe według stawek, to dla każdego z nich należy określić warunki płatności i to dwa razy: raz w czasie roku podatkowego, drugi raz w rozliczeniu rocznym,
Na pewno ktoś powinien resortowym legislatorom wygłosić wykład z podstaw wiedzy o podatkach, a zwłaszcza podatkach dochodowych. Najlepiej byłoby przeprowadzać okresowy egzamin z wiedzy, czym jest podmiot, przedmiot i podstawa opodatkowania, stawki, ulgi i zwolnienia oraz warunki płatności. Należałoby napisać szczegółową instrukcję (niezbędnik), który będzie przypominać, co należy uregulować, aby nie powstały luki w przepisach, przez które – podobnie jak w poprzednich latach – wyciekły setki milionów (a może miliardy) złotych.
Nawet bardzo przychylni władzy obserwatorzy obecnych eksperymentów legislacyjnych w podatkach dochodowych mają jednak coraz większe wątpliwości, czy resort finansów jest rzeczywistym autorem tych projektów. Sprawa jest zbyt poważna i opinia publiczna powinna uzyskać jeszcze odpowiedź na następujące pytanie:
- kto (z imienia i nazwiska) napisał projekty obecnej nowelizacji ustaw w podatku dochodowym i Ordynacji podatkowej,
- czy w ich opracowaniu brały udział strony nie będące etatowymi urzędnikami resortu finansów (a zwłaszcza „społeczni doradcy” oraz – co najważniejsze – zagraniczny biznes podatkowy),
- w przypadku zlecenia opracowania tych projektów osobom trzecim, czy nie były to osoby pozostające w konflikcie interesów, czyli działające również na rzecz unikania opodatkowania (np. eksperci „obrotowi”, czyli pracujący jednocześnie dla biznesu podatkowego),
- jeśli zlecono opracowanie tych projektów osobom trzecim, to ile zapłacono za te usługi?
Tu nie ma czego ukrywać, bo w 2019 r. może eksplodować bomba niezadowolenia podatników, którzy nie będą w stanie wdrożyć tego chaosu. Sądzę, że niebezpiecznie zbliżamy się do granicy oportunistycznej afirmacji zmian w przepisach podatkowych. Gdy przekroczymy tę granicę, prawo podatkowe spotka się z bojkotem, co będzie katastrofą nie tylko fiskalną. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego aplikuje się podatników i płatników podatku dochodowego w roku wyborów parlamentarnych tak trującą dawkę niefachowego przygotowania przepisów, których być może nie rozumieją ich autorzy. O co tu chodzi? Przypomnę skutki fiskalne, bo ten rok pokazał, że – mimo wprowadzeniu wielu przepisów (jakoby) uszczelniających – wzrost dochodów budżetowych z tych podatków jest na poziomie uwarunkowanym wzrostem wskaźników makroekonomicznych. Wprowadzone w tym roku przepisy uszczelniające nie dały dotąd żadnych dodatkowych dostrzegalnych efektów fiskalnych. Nie mogły dać, bo nie sposób wyegzekwować ich przestrzegania. Wiedzą o tym przedsiębiorcy, wiedzą również urzędnicy skarbowi. Gdyby ktoś chciał ukarać za nieprzestrzeganie tych przepisów w trakcie roku podatkowego, to nie ma na to podstawy prawnej, bo likwidacja zeznań podatkowych z tytułu zaliczek uczyniła organy skarbowe ślepymi, głuchymi i bezradnymi wobec działań podatników. Podatek dochodowy, który chce charakteryzować się tylko dostateczną efektywnością w trakcie roku podatkowego, musi nakładać na podatników i płatników obowiązek składania deklaracji z tytułu zaliczek, bo nikt nie jest w stanie przeprowadzić w ciągu roku podatkowego setek tysięcy (milionów) kontroli podatkowych. Powtarzam tu wiedzę dość oczywistą, ale ktoś dobrze pilnuje, aby władza była ślepa i głucha („społeczni doradcy”?).
Ministerstwo finansów uzurpuje sobie pozycję organu „eksterytorialnego” politycznie. Niedawno dowiedzieliśmy się, że bez żadnej debaty publicznej, ba, chyba bez wiedzy większości parlamentarnej, pracują już nad podziałem podatku dochodowego na trzy odrębne nowe podatki:
- jeden ma dotyczyć wynagrodzeń,
- drugi działalności gospodarczej (czyli również samozatrudnionych),
- trzeci dochodów kapitałowych.
To też są absolutne brednie, bo każdy obywatel już rozumiał, że jeśli otrzyma wynagrodzenie z pracy na pół etatu, miał firmę i wynajmował lokal, to obowiązywać go będą trzy rozliczenia podatkowe, trzy zeznania i trzy systemy płatności. To jest jeszcze głupsze niż wymyślone przed trzema laty jednolita danina, która miała łączyć podatkowe dochody od osób prawnych, składki na ZUS oraz ubezpieczenia zdrowotne. Całe to gadanie jest jednak wyłącznie zawracaniem głowy, bo jeśli ktoś nie umie napisać przyzwoitej nowelizacji przepisów obowiązujących, to na pewno nie da sobie rady z tak karkołomnym przedsięwzięciem jak podzielenie dwóch podatków na trzy.
Podatki dochodowe dotyczą wszystkich obywateli i ich kształtowanie należy do najważniejszych treści polityki w państwie demokratycznym. Skąd wziął się ten bezsensowny pomysł podziału na trzy podatki dochodowe? Przypomnę, że było to za czasów rządów liberalnych, zanim pojawiło się szaleństwo „jednolitej daniny”, które ośmieszyło ówczesny resort finansów. Ów pomysł skutecznie zakończył rządy liberalnej większości w wyborach z 2015 roku. Poza oczywiście resortem finansów, które podaje odgrzewane kotlety podziału podatków dochodowych na trzy części. Szanowni autorzy tej koncepcji: nie dajecie sobie z tym rady. Nie męczcie się, bo to za trudne – nie tylko dla was. W końcu mieliście szanse napisać drugą, trochę poprawioną wersję Ordynacji podatkowej, a powstał gniot, który Rada Legislacyjna sugeruje wyrzucić do kosza.
Widać PiS wciąż nie wygrał wyborów w pewnym gmachu. Jest to eksterytorialny obszar „liberalnej demokracji”. A może o to chodziło?