Fenomen „biznesu optymalizacyjnego”: dlaczego spadają dochody z VAT

Swego czasu opisano w mediach wypowiedź pewnego anonimowego biznesmena, który bardzo szczerze przedstawił zlecony mu przez zagranicznych kontrahentów „nowoczesny” sposób na robienie interesów: raz w miesiącu elektronicznie (ach ta nowoczesność!) otrzymywał „fakturę zakupu” oczywiście z VAT na dość dużą kwotę oraz projekt jego faktury odprzedaży „zakupionych” towarów ze stawką 0% albo na dostawę stali (też bez VAT-u), którą ma wystawić i wysłać na wskazany adres elektroniczny. Jego rolą było zaewidencjonowanie tych faktur, złożenie deklaracji w podatku od towarów i usług z kwotą zwrotu nadwyżki kwoty podatku od towarów i usług z pierwszej nad drugą i poczekanie na wypłatę tej różnicy przez urząd skarbowy. Po jej wpłacie na jego rachunek miał w towarzystwie małomównego pełnomocnika, który reprezentował zleceniodawcę, pobrać tę kwotę z banku (najlepiej dzień po otrzymaniu zwrotu) i oddać owemu pełnomocnikowi. Wręcz szokujące było w tej wypowiedzi to, że tego rodzaju praktyki są czymś „zupełnie normalnym na rynku”, oraz, że jego działalność trwała ponad rok. Czyli urzędnikom zupełnie nie przeszkadzało (czy nikt nic w rzeczywistości nie kontroluje?) wypłacać z państwowych pieniędzy zupełnie niesprawdzonych kwot, a pracowników banku (ponoć „instytucji zaufania publicznego”) nie dziwiło, że tuż po otrzymaniu zwrotu z urzędu skarbowego jego kwota jest zawsze wypłacana w gotówce temu biznesmenowi? Mnie nie mieści się to w głowie, ale nigdy nie miałem „liberalnej”, a zwłaszcza „europejskiej” głowy do interesów.
Niestety tego rodzaju aktywność biznesowa jest dziś zjawiskiem często spotykanym, choć jednostkowo – w porównaniu z wielkością wpływów w tym podatku – nie stanowią dużych kwot – od kilkuset tysięcy do kilku milionów złotych na tego rodzaju „firmę”. Dla zwykłego zjadacza chleba są to oczywiście liczby szokująco duże, ale w porównaniu z około 200 mld zł wpływów (nie „dochodów”) z tego podatku, nie jest to tak wiele. W sumie przynoszą jednak bardzo duże straty w dochodach budżetowych. Urzędy skarbowe wypłacają co rok dziesiątki miliardów złotych i w dodatku co rok więcej: w 2013 r. było to około 80 mld zł, a w 2014 r. jeszcze więcej – prawie 90 mld zł (nieoficjalnie mówi się o 86 mld zł), choć miało być mniej niż w 2013 r. Ciekawe ile w tej kwocie jest wyłudzeń w podobnym stylu do wspomnianego na wstępie biznesmena i czy władza zna te kwoty? Warto zauważyć, że opisany na wstępie proceder charakteryzował tylko małe płotki na tle „rekinów optymalizacyjnych”, dla których pracują renomowane kancelarie oraz międzynarodowy biznes consultingowy. Wszystko co robią jest tu „w pełni legalne”, a dokładnie niczego złego nie można im udowodnić. A czy ktoś próbuje to zrobić? Szczerze wątpię, bo obsługujące ich podmioty same chwalą się „wyśmienitymi relacjami z urzędnikami odpowiednich resortów” a nawet otrzymują nagrody z rąk przedstawicieli tego resortu.
Jest rzeczą bezsporną, że w imię nie tylko ochrony interesów naszego państwa, lecz zwykłej przyzwoitości w stosunku do uczciwych podatników, trzeba skończyć z bezkarnym wyłudzaniem naszym kosztem gigantycznych, liczonych w dziesiątkach miliardów złotych kwot przez pseudopodatników podatku od towarów i usług. Mówi o tym m.in. opozycja, posługując się dość wieloznacznym pojęciem „uszczelniania” systemu podatkowego. Jest w związku z tym agresywnie atakowana z wielu stron, bo istniejący stan rzeczy ma i będzie mieć swoich obrońców, którzy mają pieniądze i wpływy, zwłaszcza w niektórych mediach. Przykładowo:  nie tak dawno podano do publicznej informacji, że sprzedaż stali wzrosła w naszym kraju w zeszłym roku o ponad 80%. Rzecz niebywała, lecz wytłumaczenie tego fenomenu jest bardzo proste: od dnia 1 października 2013 r. sprzedaż tego towaru jest faktycznie nieopodatkowana i rodzi prawo do zwrotu podatku naliczonego (stawka 0% pod fałszywą nazwą „odwrotnego obciążenia”). Patent na wyłudzanie zwrotów jest tu bardzo prosty: dwie firmy co miesiąc sprzedają sobie i odkupują tę samą partię np. 100 ton stali i każdej z nich urząd skarbowy zwraca co miesiąc podatek naliczony. Stąd tak dynamiczny przyrost sprzedaży stali i zapewne dzięki temu zwiększył się nasz PKB, czyli „nam wszystkim powinno się żyć nieco lepiej”. Tak, żyjemy w czasach oficjalnych bzdur, które uchodzą za „medialną prawdę”.
Jak już wspomniałem, istniejący stan rzeczy w tym podatku ma wielu przemożnych orędowników. Należą do nich:

  • politycy rządzący w Polsce od ośmiu a nawet dziesięciu lat, bo zwłaszcza ci pierwsi, strojący się w togi wyjątkowych fachowców dbających o finanse publiczne, będą zwalczać wszelkie próby naprawy tego systemu („po co naprawiać, jeżeli wszystko jest najlepszym porządku, a władze prowadziły rozsądną i profesjonalną politykę fiskalną?”); ciekawe, czy wiedzą, co się tu dzieje w tzw. realu?
  • urzędnicy, którzy faktycznie stworzyli ten system, a zwłaszcza pisali patologiczne przepisy oraz wydawali urzędowe interpretacje, które aprobowały te rozwiązania: to jest ich dziełem, za to byli chwaleni przez polityków oraz liberalne media (ciekawe, czy dostali za to już jakieś nagrody i odznaczenia?),
  • potężny biznes optymalizacyjny, który swoją siłę, pieniądze oraz pozycję polityczną zdobył dzięki „wspólnotowej wersji podatku od wartości dodanej”: przez ostatnie lata podmioty zwiększyły wielokrotnie obroty oraz zatrudnienie, piszą projekty przepisów, zasiadają nawet w formalnych gremiach doradczych przy resorcie finansów a nawet kancelarii premiera oraz występują jako eksperci w komisjach parlamentarnych: gdyby ktoś zlikwidował obecny kształt tego podatku, ich świat szybko zawali się,
  •  bezpośredni beneficjenci wad tego podatku: ich zarobek roczny z tego tytułu liczony jest już na ponad 30 mld zł, czyli jest to najważniejszy gracz na rynku biznesowym: jego poglądy wyrażają mainstreamowe media i… (nieświadomie?) niektórzy liberalni politycy, czyli kółko się zamknęło.

Któż miałby odwagę i w imię czego przeciwstawić się takiej sile? Czy działanie w imię czegoś tak abstrakcyjnego (dla liberała) jak „interes publiczny” czy „dobro Państwa Polskiego” ma w tym świecie jakiekolwiek znaczenie? Pamiętam sprzed kilku lat publiczną reakcją ówczesnego ministra finansów na moją krytykę demontażu tego podatku pod dyktando lobbystów: w sposób mało oględny dano mi do zrozumienia, abym jasno powiedział, o co mi „naprawdę chodzi”, bo chyba nikt o zdrowych zmysłach nie będzie bronił interesu budżetu państwa. Być może tak widzą świat bywalcy restauracji „Sowa i przyjaciele” i trudno im się dziwić. Oczywiście wielu zwykłych ludzi (większość?) jeszcze myśli kategoriami państwowymi (nie jest „liberałami”), wie czym jest „interes publiczny” i potępia bogacenie się kosztem demontażu systemu podatkowego.
Tu pewna refleksja osobista: niektórzy eksperci z wielkiego biznesu podatkowego, syci pieniędzy i sukcesów, chcą, aby uczelnie uznały ich osiągnięcia optymalizacyjne za część wiedzy naukowej. Ponoć „na Zachodzie” nawet tak się dzieje. Najciekawsza była reakcja jednej z osób aspirujących do stopnia naukowego na znaną skądinąd tezę, że stosunek do prawa podatkowego świadczy o postawie do Państwa Polskiego. Ów ekspert – o długim stażu w międzynarodowym biznesie doradczym – „całkowicie odrzuca” tego rodzaju rozumowanie, bo robienie pieniędzy na dziurawych przepisach podatkowych jest dla niego czymś jak najbardziej właściwym, w tym zwłaszcza na szkodę naszego kraju. Takie czasy, takich mamy „obywateli świata” – obyśmy nie mieli takich „naukowców”.
Warto przy okazji przypomnieć znany fakt z historii Stanów Zjednoczonych początku lat sześćdziesiątych zeszłego wieku. Gdy sycylijska mafia zaczęła przenosić swoje pieniądze do legalnych interesów, upodobniając się do istniejących na rynku korporacji, strategicznym założeniem jej działań było „unikanie podatków”, bo protestanckim biznesmenom ze Wschodniego Wybrzeża z reguły nie mieściło się w głowie oszukiwanie państwa, bo to było… grzechem. Wtedy zrodził się nieznany wcześniej popyt na „usługi optymalizacyjne”, które dziś niszczą również polski system fiskalny.
Co należy zrobić, aby pozbyć się tych patologii i naprawić nasz podatek od towarów i usług? Przede wszystkim trzeba odrzucić wszystkie „wynalazki” legislacyjne z ostatnich lat, które przedstawiane się przez biznes optymalizacyjny jako… remedium na jego słabości. Lista tych pomysłów jest długa i dość dobrze znana. Po pierwsze należy wyrzucić z ustawy wszystkie przepisy wprowadzające tzw. odwrotne obciążenie w obrotach towarowych i usługowych na terytorium kraju. Po drugie trzeba zlikwidować listę „kaucjonowych” dostawców paliw silnikowych, gdyż w ten sposób stworzono preferencje dla oszustów podatkowych. Nie należy słuchać podpowiedzi z ich strony co do kierunków zmian tego podatku. Przecież idiotyczny pomysł, aby wprowadzić jakiś „centralny rejestr faktur”, w którym przede wszystkim znajdują się dokumenty sfałszowane (dlaczego nie?), jest typową „wrzutką” tych, którzy chcą zarobić na „uszczelnieniu” przepisów. Warto odnotować, że za tym pomysłem lobbuje nie kto inny jak… biznes optymalizacyjny. Czy można wierzyć, że robą to w dobrej wierze chcąc stracić część swoich dochodów? Ponoć również członkowie jakiegoś doradczego gremium, złożonego również z przedstawicieli tego biznesu, które niedawno powołał resort finansów, postulują wprowadzenie tego rejestru. Jest to tyle samo warte, co tzw. odwrotne obciążenie jako remedium na przestępstwa karuzelowe.
Na pewno nie da się już naprawić obecnej ustawy, a dalsze jej nowelizowanie jest drogą donikąd. Trzeba napisać nowe przepisy na ten temat (w całości) oczywiście bez udziału tych, którzy psuli ten podatek przez ostatnie 11 lat. Oni oczywiście będą chcieli się bronić (i bronią dziś) istniejącego stanu rzeczy, bo to im daje pieniądze i wpływy. Nawet oficjalnie uznają się (i słusznie) za „ojców tego podatku”. Ale w tym towarzystwie nie ma szans na „uszczelnienie systemu podatkowego”, a o dodatkowych dochodach budżetowych rzędu nawet kilkunastu (nie mówiąc o 50 mld zł) nie ma co marzyć.

Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych