Czy minister finansów wie, co podatnicy sądzą o JPK-VAT?

Mali i średni podatnicy VAT złożyli w lutym br. pierwsze elektroniczne informacje o ich ewidencjach prowadzonych dla potrzeb tego podatku. Nikt nie zna i nie rozumie sensu tych wysiłków: wiadomo jedno – trzeba dać zarobek firmom, które sprzedają „niezbędne” oprogramowanie, bo przecież inaczej nie da się tego zrobić. Chce na tym również na siłę zarobić „międzynarodowy” i oczywiście „renomowany” biznes podatkowy, który dał się trochę wymydlić informatykom, bo oni tu zagarnęli całą pulę, mimo że sam pomysł obciążania podatników obowiązkiem przekazywania informacji o całości prowadzonej ewidencji wywodzi się z biznesu podatkowego. Księgowi śmieją się z żałosnych prób zaistnienia ofertowego tychże firm, które w gazetach, chyba za ciężkie pieniądze, oferują usługę badania zgodności owej informacji z… deklaracją podatkową VAT-7; być może międzynarodowi eksperci tych firm nie wiedzą, że ewidencję dla potrzeb tego podatku prowadzi się tylko po to, aby złożyć prawidłowo tę deklarację (VAT-7 albo VAT-7k, ewentualnie VAT-14) – po nic więcej. Nie ma obowiązku ewidencjonowania zdarzeń i dokumentów, które nie są podstawą sporządzania tych deklaracji, ale to jest (dla niektórych) wiedza tajemna. Ewidencja jest jedynym źródłem sporządzania deklaracji i jest z nią z zasady zgodna.

Najważniejsze jest jednak pytanie, po co – poza korzyścią dla tych, którzy mają na tym zarobić – nałożono ten obowiązek na podatników? Według oficjalnych enuncjacji i odpowiedzi (jestem w posiadaniu takiego dokumentu podpisanego nawet przez wiceministra finansów), informacje te mają służyć stworzeniu jakichś „instrumentów informatycznych”, które mają służyć „uszczelnieniu VAT-u”. Może autorzy tych odpowiedzi na Boga jedynego wiedzą, jak przy pomocy elektronicznego przekazywania ewidencji do jakiejś „spółki celowej” można „uszczelnić” jakikolwiek podatek? Albo ktoś bredzi albo kpi z obywateli z tradycyjną dla liberałów pogardą dla „głupszych”, którzy nie wiedzą jak jest na „Zachodzie”. Na czym ma polegać owo „uszczelnienie”? Postaram się wyjaśnić to, co dla każdego księgowego jest oczywiste, ale może dzięki temu zakończy się ogłupianie („bałwanienie”) opinii publicznej i podatników. W ewidencji prowadzonej dla potrzeb tego podatku księgowane są tylko „bieżące” faktury (nawet nie wszystkie): nikt nie prowadzi rejestrów np. faktur:

1)   wystawianych w związku ze zwrotem paragonów fiskalnych,

2)   duplikatów faktur i faktur korygujących.

Nabywcy, którzy otrzymają powyższe faktury, z reguły wprowadzają je do rejestrów zakupu – ale nie zawsze. Oznacza to, że aby przeprowadzić najprostszą kontrolę krzyżową, trzeba sięgnąć u dostawcy (usługodawcy) do jego dokumentów źródłowych (a nie rejestrów!), czyli już na pierwszej, dość banalnej rafie roztrzaskał się cały pomysł. Po drugie, obowiązki ewidencyjne podatników wynikają z ustawy (art. 109 ust. 3 ustawy o VAT) i żadna „struktura logiczna” opublikowana na stronie resortu nie może ich zmienić ani rozszerzyć. Ale nie to jest najważniejsze. Porównywanie zapisów w ewidencji nigdy niczego nie „uszczelni”, a nawet nie daje możliwości wykrycia fikcyjnych faktur lub pozornych transakcji. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: „podmiot optymalizacyjny” (nie jest to przecież „podatnik”) wystawia faktury, na podstawie których np. wyłudzane są zwroty VAT-u „rzetelnie” ewidencjonując te dokumenty, a ich odbiorca robi to samo. W tym samym rejestrze zaewidencjonowane są obok siebie faktury jak najbardziej fikcyjne i rzetelne i porównując ewidencję nie można wyciągnąć żadnych racjonalnych wniosków. Wystawca sfałszowanych faktur najczęściej zawiera „transakcję” z zagranicznym „kontrahentem”, który następnie refakturuje nieistniejący towar lub usługę do Polski. Czym różnicą się w ewidencji te szwindle od rzeczywistych transakcji? Niczym. Oszukany podatnik, który dał się wkręcić w tego rodzaju machinacje, też nie odróżnia faktur podrobionych od rzetelnych, bo jak ma to robić? Mam pytanie do autorów owego JPK-VAT: może oni powiedzą nam w jaki sposób będą wykrywać sfałszowane faktury? Może trzeba wprowadzić ustawowy obowiązek, aby wystawca stawiał w rogu małą literkę F (od słowa fałsz)?

Dość żartów. Autorom pomysłu, aby poprzez przesyłanie ewidencji podatkowych do jakiejś „spółki celowej” doprowadzić do „uszczelnienia VAT-u”, przekażmy, wraz z pozdrowieniami, nieco wiedzy o tym podatku:

–     absolutna większość wystawianych i ewidencjonowanych faktur jest zgodna z prawem i rzeczywistością i nie trzeba ani ich analizować ani tym bardziej zaśmiecać nimi informacji,

–     sfałszowane lub nierzetelne faktury zaewidencjonowane w rejestrach niczym nie różnią się od rzetelnych,

–     biznes optymalizacyjny, który wdraża metody unikania tego podatku i wyłudzania zwrotów, dba, aby wszystkie faktury związane z tym operacjami były „rzetelnie” zaewidencjonowane,

–     zwrotów podatku dokonuje się nie na podstawie konkretnych faktur, lecz deklaracji, które mogą być sporządzane zarówno na podstawie rzetelnych jak i sfałszowanych faktur,

–     „podmioty optymalizacyjne”, które zajmują się wystawianiem faktur lub używaniem sfałszowanych faktur w ewidencji podatkowej niczym nie różnią się od uczciwych podatników, a gdy władza przy pomocy działań kontrolnych czy operacyjnych połapie się, że był to słup, ludzie, którzy zorganizowali ten proceder, będą już nieuchwytni, wytransferują wyłudzone zwroty i nawet nie będzie komu postawić zarzutów karnych, że o odzyskaniu pieniędzy nie wspomnę. Tak samo działa dotychczasowa kontrola skarbowa – duże „przypisy”, minimalne efekty fiskalne.

Aby zapobiec wyłudzeniom tego podatku, trzeba zacząć od początku a nie od końca: ktoś przecież tworzy nowe podmioty optymalizacyjne, rejestruje je, musi znaleźć podstawionych „szefów”, zorganizować wystawianie sfałszowanych faktur. Dzieje się to tylko na kilku rynkach, ludzie ci w poczuciu całkowitej bezkarności spotykają się oficjalnie, prowadzą korespondencję. A tu władza jest całkowicie nieobecna: pojawia się wtedy, gdy po dwóch latach zacznie podejrzewać analizując donosy, że może coś tam się nie zgadza. Najzabawniejsze jest to, że ludzie organizujący ten „biznes” są znani, zakładają kolejne firmy i nikt im w tym nie przeszkadza. Gdyby władza dużo wcześniej zakwestionowała ich działania, może ich pewność siebie byłaby nieco mniejsza. Ale obserwując ich zachowania można by dowiedzieć się czegoś, o czym lepiej nie wiedzieć. Np. można pójść ścieżką, która prowadzi do podmiotów, które dziś – przynajmniej w mediach – stoją w pierwszym szeregu… „ostrej walki z przestępczością podatkową”.

Na koniec pewna informacja: kilka lat temu lobbyści wymyślili tezę, że likwidując faktycznie opodatkowanie tym podatkiem i zwiększając zwroty (tzw. odwrotne obciążenie) jakoby uszczelnia się ten podatek. Bzdury, ale z szerokim poparciem „eksperckim” co rok rozszerza się lista towarów i usług, które objęte są tym przywilejem. W 2016 r. „uszczelniono” w ten sposób kolejne branże, co doprowadziło do tego, że dochody za ten rok były tak samo kiepskie jak za czasów liberałów. Co na to medialni „eksperci” od tego podatku? Dlaczego, wbrew ważnym twierdzeniom, „odwrotne obciążenie” nie zwiększyło dochodów budżetu? Pomyliliście się? Lepiej siedźcie cicho.