Czy wspólnotowy podatek od towarów i usług przestanie kiedyś być źródłem największych w historii wyłudzeń pieniędzy publicznych?
W 2015 r. zapowiadano wielkie zmiany w podatku od towarów i usług. Ich celem miało być wreszcie jego „uszczelnienie”, co jednoznacznie sugerowało, że są w nim dziury, którymi uciekają należne nam wszystkim pieniądze (wielkie pieniądze), mimo że rządzący wtedy jeszcze liberałowie w czambuł zaprzeczali nie tylko istnieniu owych dziur, lecz również jakichkolwiek strat w dochodach podatkowych. Rządził przecież „najlepszy minister finansów” (w historii?). Część z nich mówiła nawet te nonsensy w dobrej wierze, bo nie mieli o tym podatku (nie tylko o nim) zielonego pojęcia. Reszta plotła to pod dyktando beneficjentów, którzy zrobili z VAT-u dojną krowę (wiadomo: „więcej pieniędzy zostało w kieszeni podatników”, czyli czym gorzej dla Polski, tym lepiej).
Ówczesna opozycja zapowiadała nawet nową ustawę o tym podatku, ale sam pomysł szybko storpedowano, bo tym podatkiem rządzą międzynarodowe kliki mające wielkie wpływy: kto po dobroci zrezygnuje ze stałych dochodów liczonych co rok nie tylko w setkach ale nawet w miliardach złotych?
Od co najmniej siedmiu lat polski podatek od towarów i usług ma w doradczym światku jednoznaczną i mało budującą opinię: skoro tu rozdają pieniądze, to dlaczego się nie schylić? Przecież nie wymaga to zbyt wiele wysiłku i relatywnie małych nakładów. Schemat działania jest powszechnie znany i nie wymaga zbyt skomplikowanych operacji typu karuzelowego. Oto najważniejsze działania „w procesie optymalizacji podatku od towarów i usług”:
1) tworzy się w jakimś mało dostępnym kraju spółkę prawa handlowego, która rejestruje w Polsce swoją spółkę córkę a najlepiej wiele spółek córek nie mających osobowości prawnej,
2) owe „córeczki” rejestrują się dla potrzeb VAT-u (krajowego i wewnątrzwspólnotowego) – nikt tu nie stawia przeszkód,
3) spółki te działają przez kilka okresów podatkowych (co najmniej dwa) „handlując” między sobą dowolnym towarem (najlepiej niczym, bo szkoda kosztów, oczywiście nikt nie wystawia jakichkolwiek faktur),
4) deklaracje VAT-7 lub VAT-7k tych spółek są „na zero”, czyli fikcyjnie wykazany podatek należny równa się równie fikcyjnemu podatkowi naliczonemu,
5) po okresie wstępnym jeden z tych podmiotów kupuje i odprzedaje rzeczywiście istniejącą partię towarów objętych „odwróconym VAT-em” (stali, złomu, elektroniki – do wyboru) i występuje o zwrot podatku naliczonego z tytułu równie fikcyjnego „zakupu” od jednej z wybranych spółek grupy,
6) do czasu wypłaty z urzędu skarbowego potencjalny beneficjent składa znów deklaracje bezzwrotowe, aby „udowodnić”, że jego żądanie było tylko mało znaczącym incydentem; zwrot nie może być zbyt duży – od kilkudziesięciu do 200 tys. zł – tyle dają „od ręki”,
7) po zainkasowaniu pieniędzy podmioty te „zaprzestają” prowadzenia działalności a analogiczną operację powtarza się w innym urzędzie skarbowym przy udziale innych „członków grupy”. Urzędów jest ponad czterysta, więc można to robić długo i bezkarnie.
Są nawet firmy „finansowe”, które doradzają, aby w ten sposób zdobywać środki na konieczne inwestycje. Całość powyższych operacji przeprowadza się przez internet (jesteśmy już nowoczesnym „scyfryzowanym” państwem). Żyć nie umierać. Oczywiście robi się interesy na tym podatku na znacznie większe kwoty, ale to już wymaga odpowiedniego „parasola”.
Najważniejsze, że o „dojeniu” pieniędzy poprzez „optymalizacje w VAT” wiedzieli (i wiedzą) wszyscy. Tylko nie należy o tym mówić i pisać w mediach „głównego nurtu”, a zwłaszcza tych „opiniotwórczych”. Tam jest od lat opowiadana bajeczka o „cywilizowanym” podatku od towarów i usług w wersji wspólnotowej, a sympatyczne i oczywiście kompetentne główki z renomowanych firm „wyjaśniają problemy”, które nie mają żadnego znaczenia. Jeżeli komuś podwinęła się noga i miał wpadkę optymalizując ten podatek, natychmiast w jego obronie gotowych jest stanąć wielu znawców tego podatku, bo przecież trzeba się przeciwstawiać „pazerności fiskusa”. Wszyscy przecież będą po stronie „poszkodowanych podatników”.
Tu pewna refleksja na marginesie. Wszystkich, którzy publicznie mówili o patologiach tego podatku, początkowo zbywano milczeniem lecz z obawą. Gdy okazywało się, że gadanie to nie ma żadnego znaczenia, traktowało się nas jako niegroźnych wariatów, stukając się po cichu w czoło mówiąc: „przecież wiesz, że tu się nic nie zmieni”. Szybko jednak zawłaszczano ten problem wymyślając jakąś mityczną „lukę podatkową”, która jest czymś „obiektywnym”. Specjaliści od „optymalizacji VAT” nagle stali się równie gorliwymi specjalistami od „ograniczenia” tej luki, uświadamiając nam, że jest to problem „bardzo trudny” i „długotrwały”. Dziś o „uszczelnieniu VAT-u” debatują już głównie ci, którzy wskazują jak trudno jest to zrobić. W tym towarzystwie pełna zgoda: trzeba na to wielu, wielu lat.
Z rocznym opóźnieniem wprowadzono w Polsce kilka rozwiązań, które przewidywał projekt nowej ustawy o podatku od towarów i usług z 2015 r. Są to:
– sankcje podatkowe za zaniżenie zobowiązań podatkowych albo zawyżenie zwrotu,
– rozpoczęto wykreślanie z rejestru podatników „martwych dusz”, lecz jest to bardzo daleka droga do stworzenia wiarygodnego i kompetentnego centralnego rejestru podatników tego podatku.
Nie usunięto żadnej luki a nawet niektóre rozszerzono (np. stawka 0% na kolejne wyroby elektroniczne i część usług budowlanych). Czyli do legislacyjnej naprawy tego podatku jest równie daleko jak w 2015 r. Potwierdza to poziom dochodów budżetowych z tego podatku w 2016 r., które były w zasadzie w tej samej wysokości co w złym 2015 r. (nie wykonano nawet dość skromnej prognozy w wysokości 129 mld zł).
Bez wiarygodnego centralnego rejestru podatników VAT, likwidacji tzw. odwróconego VAT-u i wprowadzenia podzielonej płatności nic tu się nie zmieni. Czy można jednak zrobić jakiś spektakularny ruch, który ograniczyłby bezkarność wyłudzania zwrotów tego podatku? Trzeba kontrolować nie koniec, lecz początek procederu: wystarczy uważnie obserwować proces rejestracji nowych podatników a potem monitorować tych, których utworzono tylko po to, aby wyłudzać zwroty: im nie należy wypłacać ani złotówki – cała filozofia. Żeby nie błądzić w mgle, trzeba dyskretnie obserwować „wylęgarnie”, czyli miejsca kreowania „struktur optymalizacyjnych w VAT”. Są znane, wystarczy poszukać w internecie: kiedyś do najważniejszych aktywów tych podmiotów należały wyśmienite relacje z wysokimi urzędnikami w odpowiednich resortach. Ciekawe, czy się tu coś zmieniło?