Wrogość wobec Rosji zbliżała nas do bolszewizmu

Stulecie bolszewickiego przewrotu, mimo pojawienia się wielu publikacji i zainteresowania mediów, nie wywołało (jak dotychczas) szersze debaty na temat znaczenia tej „rewolucji” dla historii Polski. Nie bez powodu policentrycznie patrzę na ten problem, bo w końcu dla nas ważniejsze są nasze, polskie sprawy. A tzw. świat? Niech o niego martwi się „społeczność międzynarodowa”, wielkie korporacje, równie wielkie mocarstwa, oligarchowie i wizjonerzy. Na takie fanaberie trzeba mieć  dużo czasu (czyli pieniędzy), a my, biedacy dopiero próbujemy się obronić przed ciągłym okradaniem (przepraszam: „międzynarodową optymalizacją podatkową”).

Wydawałoby się, że po 100 latach jesteśmy już zdolni do trzeźwej i zdystansowanej debaty o znaczeniu tego przewrotu bolszewickiego dla kilku najbliższych lat następujących po tym zdarzeniu. Niestety nie. Nie umiemy, a przede wszystkim nie chcemy pochylić się nad wydarzeniami z tamtego czasu, bo moglibyśmy dojść do zupełnie niewłaściwych, czyli niepoprawnych wniosków. Jakich? Dość oczywistych: to rządy w Warszawie prowadząc antyrosyjską politykę w latach 1918 – 1919, której treścią było wsparcie jej głównego wroga, czyli bolszewizmu, doprowadziły do przerwania ich reżimu w największym państwie świata, w dodatku będącego naszym ekszaborcą. Reżim ten obiektywnie nie powinien przetrwać. Ważniejsze jest jednak to, że owe wsparcie było dla nas na krótszą i dłuższą metę polityką samobójczą, bo państwo bolszewickie, wbrew temu co twierdził Józef Piłsudski, było więc najlepszą, ale najgroźniejszą dla Polski wersją rządów na Wschodzie. Gdyby nie zawarto cichego rozejmu między Piłsudskim a Marchlewskim w 1919 roku, Rosja pokonałaby bolszewików i nigdy nie byłoby „Cudu nad Wisłą”, bo nie byłoby Armii Czerwonej i ofensywy Lejby Bronstein (Trockiego) „na Europę”. Mówiąc po ludzku, antyrosyjska polityka polskich rządów w latach 1918 – 1920 poniosła totalną klęskę, i była również katastrofą jej głównego architekta: Tymczasowego Naczelnika Państwa, który dał się bolszewikom okpić jak dziecko. Nie bez powodu złożył on na ręce premiera Wincentego Witosa wszystkie swoje urzędy właśnie wtedy, gdy preferowani przez  niego bolszewicy („towarzysze” z czasów konspiracyjnej walki z Rosją) zbliżali się do Warszawy w sierpniu 1920 roku. To prawda, że zdołaliśmy niewczas pokonać „bolszewickie hordy”, co przecież nie było oszałamiającym wyczynem, zwłaszcza wobec faktu masowej dezercji Rosji z szeregów Armii Czerwonej i braku jakiegokolwiek systemu zaopatrzenia tej „armii”, która żywiła się zdobyczami na podbitych (również rosyjskich) terenach. Przy okazji warto zauważyć, że za dwadzieścia jeden lat, gdy rozpoczęła się wojna niemiecko-radziecka, stan świadomości czerwonoarmistów nie był o wiele lepszy: również masowo, całymi pułkami przechodzili na stronę wrogów bolszewickiego państwa nie wiedząc, że są to również wrogowie Rosji.

Tak: reżim bolszewicki przetrwał dzięki antyrosyjskiej postawie Piłsudskiego, która była jednocześnie największym błędem historycznym rządów w Warszawie. Współcześni publicyści, a nawet naukowcy nie chcą przyznać, że ruch polityczny reprezentowany przez ówczesnego Naczelnika Państwa był „proniemiecki” (bo był), więc wolę treść tej polityki  nazywać „antyrosyjską”. Ale to pojęcie już wtedy  (i do dziś) oznacza to samo. Zjednoczenie Niemiec w XIX wieku i porzucenie przez Berlin trwającej prawie dwa stulecia polityki wschodniej, doprowadziło do zmiany jej paradygmatu: Wielkie Niemcy stały się programowo antyrosyjskie, co zaowocowało kreowaniem z Berlina bolszewizmu, młodych nacjonalistów wschodnioeuropejskich, „niepodległości Polski” a przede wszystkim Mitteleuropy. Rządy w Warszawie przez większość minionego stulecia realizowały tę politykę, bo wspierały „niepodległe” państwa antyrosyjskie, takie jak Ukraina czy Litwa. Stanowiło to z istoty antypolski program, bo owe „nowe państwa” dążyły (podobnie jak bolszewicy) do zniszczenia naszej, polskiej obecności na terenach będących pod ich rządami.

O tym oczywistym skutku antyrosyjskiej polityki sprzed stu lat też nie chcemy dziś mówić. Dlaczego? Bo tu niewiele się zmieniło i dziś faktycznie popieramy tę samą bezsensowną wizję likwidacji naszej spuścizny na terenach, które kiedyś należały do naszej państwowości i do dziś zachowały część naszego dziedzictwa. Nie może nam przejść przez gardło, że nie udało się stworzyć „niepodległych” państw na wschód od Polski, które nie byłyby z istoty antypolskie.

Nie chcemy rzetelnej debaty o przewrocie bolszewickim jeszcze z jednego powodu: wtedy byliśmy w sposób nieprzejednany antyrosyjscy, wspierając jego wszelkich wrogów, a zwłaszcza bolszewizm. Gdy dziś od ćwierćwiecza nie ma już bolszewickiego państwa, ujawniła się dziś analogiczna do tego sprzed stu laty nasza wrogość wobec Rosji. Dlaczego? Bo zapewne nie do końca świadomie daliśmy się wpisać do wrogiego Rosji scenariusza, w którym wypchnięto nas do roli orędownika wojny, którą nikt nam nie grozi. Przez całe sto lat bliżej nam było do wszelkich komunistycznych tworów państwowych na wschód od Polski niż do Rosji. Gdyby współczesna Rosja była państwem na wskroś postbolszewickim, nasza wrogość wobec tego państwa byłaby znacznie mniejsza, jeśliby w ogóle wystąpiła.

Na koniec podsumowująca  refleksja: nie chcemy głębokiej debaty na temat znaczenia bolszewickiego triumfu dla naszych kolejnych stu lat historii. Mamy tu jednak nagrodę pocieszenia: autorytety „społeczności międzynarodowej”, „zachodnie media” i cały „wolny świat”, nie jest nawet w stanie rzetelnie relacjonować elementarne fakty sprzed stu laty. W ograniczonym zakresie można mówić tylko o niemieckim współautorstwie tych wydarzeń, szacować  kwoty przekazanych Leninowi ówczesnych marek (czysta abstrakcja), ale już bez jakichkolwiek wniosków co do niemieckiej współodpowiedzialności za zbrodnie popełnione w imię tamtej rewolucji. Mowa o innych, z reguły oczywistych faktach, przeczy wszelkiej poprawności. Wymienię najważniejsze z nich, którymi są:

–        zyski  „wolnego świata” osiągnięte dzięki wyprzedaży przez bolszewików zagrabionych w Rosji bogactw,

–        wkład finansowy, ekonomiczny i polityczny w bolszewicki sukces Stanów Zjednoczonych będących prawdopodobnie najważniejszym sponsorem ich rządów,

Nie wolno również przypomnieć, że (jakoby) antykomunistyczny Zachód oraz niemieckie i amerykańskie koncerny były wówczas (i później) orędownikiem i wsparciem bolszewickich rządów i klęski Rosji?

Największym strażnikiem poprawności Zachodu w jego narracji na temat bolszewików, ich „rewolucji” i „państwa bolszewickiego” jest nakaz pomijania jakichkolwiek treści mogących być zinterpretowane jako „rasistowskie”, a już nie daj Boże „antysemickie”, co ma wciąż zabawne skutki, bo nie wolno w przestrzeni publicznej podawać prawdziwych nazwisk bolszewickich liderów: trzeba używać ich rosyjsko brzmiących pseudonimów. Bo w jednym miał rację przypomniany w związku z tą rocznicą kasjer bolszewików Izraił Hephland (czyli Aleksander Parvus) formułując proroctwo o tym, że Europa (Zachodnia) musi „zjednoczyć” tworząc analogiczny w Związku Radzieckim twór międzynarodowy, w których nie ma jednak i nigdy nie miało być miejsca dla odrodzonej z bolszewizmu Rosji, bo musi być antyrosyjski.

 

Wydawnictwo Instytutu Studiów Podatkowych ma zaszczyt poinformować, że ukazała się unikatowa książka pt. „Polska – Rosja. Refleksje na stulecie bolszewickiej rewolucji” autorstwa prof. Witolda Modzelewskiego będąca czwartym tomem z serii rozważań na temat stosunków polsko-rosyjskich.

„Polska – Rosja. Refleksje na stulecie bolszewickiej rewolucji”

Tom IV, Witold Modzelewski, stron 260, format 140×225 mm, oprawa twarda

Wydawnictwo Instytutu Studiów Podatkowych, cena 64 zł

Książka do nabycia: http://www.ksiegarnia.isp-modzelewski.pl/