Czy „ludzie z rynku”, rządzący dziś tworzeniem przepisów podatkowych, robią to w interesie publicznym?
Media donoszą o rozgrywkach personalnych w ministerstwie finansów, donosach, oskarżeniach o sprzyjanie lub nawet ochronę oszustów podatkowych i tym podobnych bezeceństwach. Ogólna kompromitacja bo nie wiadomo, czy tam ktoś jeszcze rządzi. Podatników (tych zwykłych, czyli nieważnych) w sumie niewiele to obchodzi, bo „resortowe dożynki” mogą mieć znaczenie tylko dla pieszczochów władzy, czyli dla biznesu, który zarabia dzięki „wyśmienitym relacjom” z urzędnikami, zwłaszcza z tymi, którzy jeszcze niedawno pracowali w firmach specjalizujących się w ucieczce od opodatkowania. Może dla części opinii publicznej informacje te mogą być szokujące (mali podatnicy nie mają złudzeń), ale związki między zagranicznym biznesem podatkowym a centralą resortu finansów uległy w ostatnich latach pogłębieniu. Gdy rządzili liberałowie (lata 2008-2015), symbolem tych powiązań była pewna dama będąca „społecznym doradcą” (nie ma takiego stanowiska w urzędniczej nomenklaturze – czyli była rezydentem tego biznesu) ówczesnego szefa resortu, niezapomnianego europosła „z Bydgoszczu”. Wraz z „dobrą zmianą” w 2016 roku proces integracji biznesu podatkowego ze światem urzędniczym uległ szybkiemu pogłębieniu (wbrew oczekiwaniom i zapowiedziom) i na eksponowane stanowiska powołani zostali tzw. ludzie z rynku, czyli tak naprawdę z kilku zagranicznych firm zajmujących się od lat unikaniem opodatkowania; otrzymywali oni najważniejsze departamenty a nawet stanowiska wiceministrów. Zwykłym ludziom, którzy nie znają istoty liberalnej demokracji, nie mieści się to w głowie (widać mają za małe głowy), że coś takiego jest w ogóle możliwe, bo istnienie konfliktu interesów jest bardziej niż oczywiste, a podejrzenie, że stanowiska publiczne mogą być wykorzystane w interesie klientów swojego byłego pracodawcy, nasuwa się samo. To tak jakby do zarządu spółki wprowadzenie wspólnika głównego konkurenta, powierzając mu wszystkie tajemnice firmowe. W zgodnej ocenie podatników (tych zwykłych) zacieśnienie związków między urzędnikami a biznesem podatkowym nie miało nic wspólnego z głoszonymi przez przedstawicieli „dobrej zmiany” pryncypiami i kwitowano to dość oczywistym stwierdzeniem, że „PiS nie wygrał wyborów pod tym adresem” (ani tamtych, ani ostatnich). Co prawda w tym roku zaczęto wreszcie robić z tym porządki i odwołano jedną z osób zajmującą bardzo wysokie stanowisko, która wywodziła się nota bene z tej samej firmy co owa dama będąca „społecznym doradcą” ministra Jana (Jacka) Rostowskiego. Zrobił to ówczesny minister finansów, którego późniejsze kłopoty można postrzegać jako czyjś rewanż za utratę wpływów. Jeśli komentowany w mediach donos jest również autorstwa „rynkowego desantu” pod tym adresem, to podejrzenia te wydają się bardziej prawdopodobne. Jak jest naprawdę – o tym się zapewne kiedyś dowiemy.
Przy tej okazji może warto dowiedzieć się, spod czyjej ręki wyszły powszechnie znane przepisy podatkowe, dzięki którym budżet stracił (i traci nadal) ciężkie miliardy złotych – na ich tle tradycyjne szwindle podatkowe są czymś mało szkodliwym. Dam tylko kilka przykładów:
- odwlekanie przez prawie cztery lata planowanej na 2016 rok likwidacji tzw. odwróconego VAT-u, czyli braku opodatkowania m.in. wyrobów stalowych i elektroniki,
- wprowadzenie z dniem 1 listopada 2019 r. art. 10 ustawy z dnia 9 sierpnia 2019 r., który pozwoli na długo zachować odwrócony VAT dla tych podmiotów, które w dniu 31 października 2020 r. wystawiły z góry faktury. Fakturowanej na przyszłe dostawy ciągłe.
Czy beneficjenci tych przepisów zarabiający dzięki nim gigantyczne pieniądze (legalnie!), są obsługiwane przez biznes podatkowy, z którego wywodzą się autorzy tych przepisów? Może warto aby ktoś to wyjaśnił.
Innym przykładem są przepisy likwidujące deklaracje podatkowe w podatku od towarów i usług z dniem 1 kwietnia 2020 r. (duzi podatnicy) i z dniem 1 lipca 2020 r. (wszyscy pozostali podatnicy). Dla wszystkich, którzy mają jakieś pojęcie o podatkach, jest oczywiste, że beneficjentami tej „reformy” są trzy następujące grupy podatników:
- biznes podatkowy, który będzie wdrażać te pomysły, doradzać, szkolić! (dlaczego nie grzmią na ten temat opiniotwórcze media?),
- podmioty zajmujące się unikaniem opodatkowania, czyli załatwianiem jak nie płacić podatków i uzyskiwać legalnie nienależne zwroty podatków; bez deklaracji podatkowych będzie to działalność bezpieczna i bezkarna,
- krajowi i międzynarodowi oszuści, którzy zarabiają na naszej głupocie.
Nasuwa się więc pytanie: czy ten bardzo szkodliwy dla naszego kraju pomysł, będący wyłącznie inicjatywą resortu finansów (podrzutek), również wyszedł spod ręki „ludzi z rynku”? Mogę tylko zaapelować do nowego rządu: trzeba usunąć te przepisy, bo grożą one nawet załamaniem dochodów budżetowych. Nie trzeba wyrzucać „rynkowego desantu”: on już wyniszczy się sam.