Wielki strach. Czy boimy się Rosji, czy jej bolszewickiego demona przeszłości?

Czy można wyjaśnić skąd bierze się wielki strach przed Rosją, który stał się obowiązującą poprawnością? Jej liderzy czują się obowiązani straszyć nas na wszystkie możliwe sposoby, zresztą w sposób wzajemnie wykluczający się. Bo cóż nam grozi ze wschodu? Wymieńmy większość wariantów tego zagrożenia:

–     kryptokomunistyczna Rosja dąży do odtworzenia Związku Radzieckiego („ZSRR-reaktywacja”) i chce również przywrócić „ustrój demokracji ludowej” rodem z PRL,

–     konserwatywna, prawicowa Rosja „dogada się” z konserwatywną i narodową częścią Zachodu, co w jakiś sposób (jaki?) nam również zagraża,

–     Rosja w wersji lajt, czyli „liberalna” i „prozachodnia”, będzie dla również liberalnego Zachodu lepszym partnerem niż byłe demoludy, nawet tak proamerykańskie jak my, co, oczywiście nam też zagraża,

–     ekonomiczny upadek Rosji (będącej wyłącznie „wielką stacją benzynową”) zdestabilizuje ten region świata i zmusi kremlowskich władców do ataku na małe kraje środkowej Europy i kolejnych aneksji, podobnie jak to było z Gruzją i jest na Ukrainie,

–     Rosja dąży do „drugiej Jałty”, czyli nowego podziału świata tak, aby na nowo określić strefy wpływów i wyrwać nas z niemieckiej dominacji, którą ma zastąpić (dużo gorsza) zależność od Moskwy,

–     Rosja chce „wykupić” polską gospodarkę, nabyć kluczowe przedsiębiorstwa w energetyce i bankowości, co stanowi zagrożenie dla obecnych, zachodnich właścicieli tych podmiotów, a my musimy jak mur stanąć w obronie ich interesów.

Aż strach się bać, bo każdy wariant jest zły albo jeszcze gorszy. Dla wyznawców wielkiego strachu przyszłość jest namalowana w możliwie najciemniejszych odcieniach. Jesteśmy „wschodnią flanką” czegoś, co ma „odstraszać” Rosję. Ciekawe, czy się nas już boją, a zwłaszcza groźnych min kilkuset żołnierzy (i żołnierek) US Army, którzy rotacyjnie goszczą (?) na zachodnich (a nie wschodnich) rubieżach naszego kraju. Mamy odstraszać, a sami nie umiemy ukryć swojego strachu i bezsilności wobec zła, które musi nieuchronnie przyjść ze Wschodu. Bo przyjdzie. Musi przyjść – tak trzeba wierzyć.

Pytanie o przyczyny tak wielkiego strachu są zawsze dość kłopotliwe. Przestraszony nie jest w stanie udzielić racjonalnych odpowiedzi, bo zdominował go lęk. To raczej banalna prawda. Mimo usilnych prób nie udało się mi dołączyć do grona przestraszonych, podobnie jak w czasach Polski Ludowej, gdy przynajmniej w moim pokoleniu nie baliśmy się Związku Radzieckiego, który był znacznie bliżej niż dzisiejsza Rosja. Postaram się podzielić moimi domysłami na temat przyczyn wielkiego strachu. Jak zawsze są tu trzy dość przeciwstawne hipotezy: optymistyczna, pesymistyczna i realistyczna.

Ta optymistyczna tłumaczy przyczyny strachu w działaniach obecnych strategicznych włodarzy naszego regionu, który jest dla nich zbyt cenny, aby mógł wymknąć się im z rąk. Zachód ma tu tak ważne dla siebie interesy, że chce je obronić naszymi rękami przed rosyjskim zagrożeniem. Czyli jesteśmy ważni, cenni i mamy czego bronić. Strach ma podtrzymać naszą czujność przed „niecnymi knowaniami imperium zła”.

W hipotezie pesymistycznej ów Zachód chce sprowokować Rosję do interwencji w Polsce, bo „niedźwiedź nie uderzy łapą dopóki tkwi w niej zadra”. Już parę razy byliśmy w tej roli. Nawet  w nieśpiewanej już dziś zwrotce „Warszawianki 1830 r.” była dość jasno nazywana ta rola: „(…) by krok zwolnić tyranowi, co chce światu pęta nieść”. Ten świat to Zachód, który nie po raz pierwszy chce nas użyć w stoli dobrowolnego przedmurza, na którym potknie się lub nawet zatrzyma postbolszewicki „walec parowy”. Dlatego mamy wciąż ujadać, atakować i obrażać Rosję, aż wreszcie uwikła się na długo w polskim kotle. Tę hipotezę potwierdza ograniczony zasięg bezpośrednich nowych inwestycji ze strony zachodniego kapitału, który co najwyżej wykupuje to, co da się jeszcze wyeksploatować oraz masowy drenaż naszego ostatniego dobra, czyli ludzi (jest inne dobro?).

I wreszcie hipoteza realistyczna. Ów strach jest wyłącznie tworem medialnym tych nielicznych, którzy naprawdę się boją a chcą zmobilizować większość, aby bała się również z nimi. Bo jak zawsze zwykli i nieważni obywatele zupełnie nie widzą potrzeby trząść portkami przed Rosją, chcą dostatnie żyć, bogacić się, a większość chce osiągnąć te cele w niemodny sposób, czyli pracą, nie na wzór liberalnego  zachodu, czyli np. przy pomocy szwindli podatkowych. Z tego co wiem nikt na przysłowiowej ulicy nie boi się Putina: wręcz odwrotnie – widząc wszechobecny bajzel i niemoc tzw. zwykli ludzie twierdzą, że ktoś na tę miarę przydałby się w Polsce. Nie wyjaśnia to jednak przyczyn strachu „elyt”: może to jest strach irracjonalny. Unia Europejska słabnie, Stara Europa oddala się od tej nowej, prędzej czy później osłabi swoją kontrolę nad środkową Europą, która poprawiając swoje relacje z Rosją (kiedyś trzeba będzie je poprawić) sama usunie szkodliwych rusofobów. Muszą więc bronić swojej pozycji zarażając swoim strachem.

Epoka powojenna, będąca następstwem II  wojny światowej, przeżyła już dawno swój czas: na Zachodzie nawet o ponad ćwierć wieku. Stany Zjednoczone mają swoje interesy, które mogą oddalać się od wschodnioeuropejskiego zadupia (żadnych złudzeń). Na to nie będziemy mieć wpływu. Dominacja niemiecka w Polsce ma już swoje apogeum za sobą („polska droga do Europy prowadzi przez Niemcy” – czy ktoś pamięta autora tych słów?). Oczywiście nie przeceniam znaczenia antyrosyjskiego trajkotania, będącego dziś obowiązującym stereotypem, ale nie przynosi to nam żadnych korzyści. Szkodzi i to bardzo, bo tracimy rynki zbytu: ile nas dotychczas kosztowały sankcje, które nakładając na Rosję niszczyliśmy polskich sadowników czy producentów mięsa? Sądzę, że  musimy się bronić przed terrorem strachliwych rusofobów.