Czy opozycja białoruska musi być wyłącznie prozachodnia?
Dopiero niedawno zrozumiałem (nie ma się czym chwalić), że w przekonaniu prawie wszystkich, zarówno polityków jak i komentatorów, którzy wypowiadają się dziś na temat Białorusi, protestujący w tym kraju obywatele oraz antyłukaszenkowska opozycja (jakoby) są „prozachodni”, „antyrosyjscy” i „niepodległościowi”, czyli opowiadający się bez wyjątku za niezależnością tego państwa od Rosji. Innej opozycji być nie może. Dlaczego? Nie wiadomo: to słodka tajemnica naszych „sowietologów” i innych „polskich znawców problematyki wschodniej”. Ale czy w takim kraju jak Białoruś może istnieć „nieprozachodnia” opozycja? Idźmy dalej: czy w tym kraju z definicji nie istnieją środowiska zainteresowane integracją z Rosją? Nie musi to być – podobny jak przed trzydziestu laty w przypadku Niemiec – zwykły anszlus likwidujący bez reszty jakieś państwo, tylko luźna federacja, której wzory rodzą się od lat w Berlinie i Paryżu jako forma „pogłębienia integracji europejskiej”. W naszej antyrosyjskiej świadomości integracja z Rosją może mieć tylko charakter zaborczy, oczywiście ze strony Kremla, a „nikt o zdrowych zmysłach” nie może sam chcieć jakiejś federacji z tym państwem. Pleciemy coś o jakimś „imperium”, które jest (jakoby) „odtwarzane”, nie rozumiejąc, że współczesna Rosja jest nie tylko państwem rewizjonistycznym, lecz również ma w swojej bliższej i dalszej zagranicy wielu zwolenników, którzy mają dość miejscowych satrapii lub niekompetencji oraz nieudolności polityków rządzących z demokratycznego nadania. W naszym kraju klasa polityczna (bez wyjątku) nie odważy się nawet powiedzieć coś dobrego na temat Rosji, ale nie jesteśmy reprezentatywni dla tej części Europy. Podobne fobie charakteryzują nacjonalistycznych polityków litewskich i ukraińskich oraz częściowo łotewskich, którzy nawiązują w tradycji politycznej do kolaborantów z okresu niemieckiej okupacji lat 1941-1944. Natomiast we wszystkich pozostałych państwach istnieją zarówno politycy jak i dość liczni wyborcy, których postawa wobec Rosji jest pragmatyczna lub neutralna, ale na pewno nie wroga. Więcej: istnieją również siły wręcz prorosyjskie lub dążące do integracji ekonomicznej z tym państwem: w przypadku Białorusi, podobnie jak w słowiańskich mniejszościach państw bałtyckich, stosunek do współczesnej Rosji jest splotem tych dobrych wspomnień z radzieckiej przeszłości (czasy przed-radzieckie, czyli przynależność do Cesarstwa Rosyjskiego mają dziś tylko dobrą legendę) oraz obaw przed biedą i degradacją, którą niesie za sobą dość sztuczna przynależność do tzw. Zachodu. Najgorszym tego przykładem jest pomajdanowa Ukraina: klęska tego państwa, które już jest w stanie rozpadu: tą drogą nie pójdzie już nikt, bo klęska największego i najbogatszego państwa Europy środkowo-wschodniej jest czymś bardzo pouczającym.
Powróćmy więc do podstawowego pytania: czy na Białorusi po odejściu Łukaszenki może dojść do władzy opozycja prorosyjska, która będzie chciała pogłębić integrację nie z Zachodem, lecz z Rosją? Sądzę, że jest to nie tylko możliwe, lecz również wysoce prawdopodobne, a brak postrzegania tego wariantu wystawia bardzo złe świadectwo dla eksperckiego zaplecza naszej klasy politycznej. Wiele zależeć będzie od tego, czy owa opozycja będzie umieć (tak jak np. w Polsce) skutecznie zawłaszczyć język polityczny zyskując monopol na reprezentowanie „sił niepodległościowych”: za tym parawanem można nawet wprowadzić na terytorium kraju obce wojska, które mają (jakoby) chronić ową niepodległość.
Aby zrozumieć dlaczego na Białorusi oraz na Ukrainie istnieć będą siły prorosyjskie, trzeba cofnąć się nawet o sto lat wstecz. To właśnie wtedy bolszewicy, chcąc maksymalnie osłabić Rosję (bolszewicy nie byli Rosjanami), wykreowali dwa nowe państwa: „socjalistyczną” Białoruś i „socjalistyczną” Ukrainę, które jako odrębne podmioty prawa międzynarodowego wzięły udział w negocjacjach pokojowych z Polską w 1921 r. podpisując Pokój Ryski. Aby dalej osłabić Rosję, rządy bolszewickie dołączyły do tych państw wielkie obszary ziem rdzennie rosyjskich, czyli – mówiąc obrazowo – „pompowano” te twory w ramach powstałego w 1922 r. Związku socjalistycznych Republik Radzieckich. Warto przypomnieć, że w tych republikach istniały odrębnie partie komunistyczne (Ukrainy i Białorusi), podobnie jak w pozostałych państwach związkowych. Z jednym wszakże wyjątkiem: nie było komunistycznej Partii Rosji, bo nie tylko bolszewizm ale również w istotnej części państwo „stalinowskie” bało się narodu rosyjskiego, mimo że jego wrogość gasła z biegiem lat. Skutkiem tego Białoruś, zarówno ta „socjalistyczna” jak i niepodległa po 1991 r., była i jest w istotnej części tworzona przez społeczności, które bardziej są rosyjskie niż białoruskie. Po rozszerzeniu tego państwa na ziemie, które w latach 1921-1939 należały do Polski, ich tożsamość odrębności uległa raczej osłabieniu niż wzmocnieniu: z ziem tych zniknęła jedna z najważniejszych mniejszości, czyli Żydzi, których wymordowali Niemcy z udziałem „nacjonalistów” białoruskich. Druga mniejszość – Polacy, zostali w istotnej części „repatriowani” do Polski, a pozostała mniejszość mając do wyboru: rządy nacjonalistów i Rosję (nawet Związek Radziecki) z reguły wybrała i wybiera ten ostatni.
Musimy ze smutkiem odnotować, że napompowane przez bolszewików te dwie republiki socjalistyczne w dużej części zniszczyły nasze dziedzictwo na terenach wszystkich trzech zaborów rosyjskich z lat 1772-1796; w tym sporze jesteśmy i już pozostaniemy przegrani.
Czy jednak po okresie trzydziestu lat odrębności państwa te będą chcieć stworzyć na nowych zasadach ścisłe związki z Rosją? Nie nastąpi żadna reaktywacja: ani nie wróci Związek Radziecki ani Carska Rosja. Małe i słabe państwa będą jednak szukać przyjaznych sojuszy, a integracja z Unią Europejską jest już zupełnie nieprawdopodobna, bo jej plany nie sięgają aż tak daleko.